FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Cień i Diament (DUŻO do czytania) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Dźwiedź
Zbrojny



Dołączył: 05 Mar 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Kątowni.

PostWysłany: Nie 16:35, 05 Mar 2006 Powrót do góry

Cień i Diament


Półelfka krążyła po celi jak uwięziony tygrys. Wreszcie usiadła, uderzyła dłońmi o osłonięte czarnymi spodniami uda i zagwizdała krótką melodyjkę.
-Gdzieeee tyyyy maaasz łeb, łeb, łeb?! - zafałszowała, wzbudzając widoczną odrazę u siedzącej na drugiej pryczy Shivanki.
Zaraz potem pochyliła się w jej stronę i wykrzyczała z uśmiechem:
-Gdzie ty masz łeb?! - na co kobieta odpowiedziała lekceważącym prychnięciem.
Shivańczycy bez wyjątku mieli czarne włosy, śniadą skórę i ciemne oczy. Siedząca na pryczy kobieta nie wyróżniała się niczym oprócz tego, że nie nosiła tradycyjnej czarnej chusty zakrywającej włosy. Podartą przez strażniczki szatę sama dodatkowo pozbawiła rękawów i skróciła tak, by sięgała nieco poniżej kolan - gdyby jeden z lokalnych duchownych ujrzał ją w czymś takim na ulicy, zapewne kazałby ją wychłostać. Spoglądała na chodzącą po celi, podciągającą się na kratach i kopiącą od niechcenia drzwi młodą półelfkę.
-Czy mogłabyś przestać błaznować i zacząć zachowywać się z godnością?! - podniosła głos Shivanka. Mogła mieć trzydzieści kilka, najwyżej czterdzieści lat.
-Nie. - dziewczyna wyszczerzyła zęby jak rozzłoszczony pies. - Skia Silkhands usiłuje się wyszumieć i ma cały świat gdzieś.
Zakończyła przemowę potężnym kopniakiem w drzwi. Potem oparła się o nie i spojrzała na zakratowane okienko. Odgarnęła kruczoczarne włosy z bladej twarzy i utkwiła spojrzenie w siedzącej na pryczy kobiecie.
-Co za parszywy dzień! Nawet w najgorszych koszmarach nie śnił mi się taki koniec! Zakładałam, że zawisnąć u stóp cytadeli w Falkendorf to największe gówno, jakie mi się może przytrafić, a tu masz! Zabrali mi zabawki i wtrącili do tej suchej dziury! Sheyt!
-Ucisz się. Twoje krzyki nikogo nie wzruszą. - mruknęła Shivanka. - Już od północy łazisz po celi i hałasujesz. Gdzie twoja pokora?
-Moja pokora, proszę cioci, poszła, jak w Cortiarze mawiają, w tak zwane pizdu. Bo ja, proszę cioci, jestem Skia Silkhands, półelfka niepokorna.
-Niepokorna kobieta nie jest warta kulawego psa. Mąż ma prawo zabić niepokorną żonę albo sprzedać ją w niewolę. Czy w twoich stronach nie jest tak samo?
-Nieeee... - odparła Skia, uśmiechając się szeroko. - U nas w Zatoce, w ogóle w całym Ashendarze, pokorne dziewczynki chodzą w gorsetach i dostają na piętnaste urodziny trzykrotnie starszego faceta za męża, bo tak wypada. A potem przepieprzają u jego boku całe życie. Niepokorne swobodnie włóczą się po mieście z grajkami, żakami i obibokami, noszą krótkie kiecki albo spodnie i nie żałują sobie wina. Bo u nas, proszę cioci, jest wolność.
Kobieta mało nie spadła z pryczy. Otworzyła szeroko usta.
-Niechże ciocia uważa na muchy. - dorzuciła półelfka, zanim usłyszała długą tyradę na temat rozpusty, chłosty, kamienowania i smażenia się w piekle.
Potem poprawiła rękawy granatowej, jedwabnej bluzki, usiadła na brzegu pryczy rozkładając szeroko nogi i zrobiła głupią minę.
-Jak własny kark kocham, masz pustynny piach w głowie, kobieto! Ci smutni brodacze ze ścierkami na głowach doprowadzili ten kraj do zupełnego zidiocenia, kto słyszał tak znęcać się nad kobietami?!
Shivanka poczerwieniała. Wrzasnęła najgłośniej, jak potrafiła.
-Jak śmiesz tak mówić o mędrcach, głosicielach wiary Jedynego Słońca?! Za te słowa groziłoby ci ukamienowanie!!! Kobieta została stworzona do służby i milczenia!
-Proszę kochanej cioci, niech ciocia zamknie jadaczkę, skoro ciocię stworzono do milczenia, i niech słucha. Bo oto ja, Skia Silkhands, wyrodne dziecię wieku, wyspowiadam się cioci ze wszystkich moich drobnych grzeszków. A jutro już ciocia będzie mnie miała z głowy. O, to najwłaściwsze powiedzenie. Z głowy. O czym to ja...? Ach, o spowiedzi. Zatem urodziłam się z matki leśnej elfki i tatusia łowcy dwadzieścia lat temu, wzbudzając nielichy skandal. Rozrabiałam odkąd nauczyłam się chodzić.
*
Niewielkie jeziorko w środku lasu lśniło w przebijającym przez gałęzie świetle słońca. Siedmioletnia dziewczynka w szarej spódniczce, lnianej koszuli i sandałach zbliżyła się do migoczącej tafli. Włosy miała zebrane w dwa kucyki związane czerwonymi kokardkami, a jej uszy były wyraźnie spiczaste, choć nie aż tak wydłużone, jak u czystej krwi elfów. Mała Skia uwielbiała tarmosić mamę za czubki uszu w czasie wspólnych zabaw.
Na środku jeziora, na kamieniu, siedział sobie wodnik. Miał chałat z wodorostów, kapelusz z nenufarów i grał na zrobionej z trzcin fletni. Na widok dziewczynki uśmiechnął się lekko.
-Ooo, witaj...Jestem smutny, bo nie mam się z kim bawić. Pobawisz się ze mną?
-Ale panie wodniku, tatuś mi mówił...
Wodnik stanął na chudych, żabich nogach, podskoczył na kilka metrów wzwyż, zrobił salto w tył i z pluskiem wpadł do jeziora. Wypłynął, dmuchnął w instrument, z którego wyskoczyło kilka kolorowych rybek... Po lesie rozległ się piskliwy, dziewczęcy chichot. Wodnik zaś, jak gdyby nigdy nic, pływał żabką wokół dużego kamienia na środku jeziora tak, jak stał: w chałacie i kapeluszu.
Skia powoli, ostrożnie weszła do wody. Wodnik już płynął w jej stronę, rozbryzgując wodę. Półelfka wchodziła głębiej, woda sięgała jej już do kolan... Zatrzymała się, nie chcąc zamoczyć spódnicy. Wodnik dopłynął do niej, złapał za kostkę...Zapiszczała na całe gardło i kopnęła wodnika prosto w długi, haczykowaty nos. Wodny chochlik zabulgotał, puścił dziewczynkę...Skia rzuciła się do ucieczki. Wodnik gonił ją w pokracznych, żabich podskokach, szczerząc ostre zęby wypełniające jego szeroką paszczę. Jego niedoszła ofiara biegła zygzakiem między drzewami, nie zatrzymując się ani na chwilę.
Stwór musiał zwolnić, żeby nie wpaść na żadne z drzew. Już ją prawie dopadł. Ścigał ją aż do biegnącego przez las traktu. I wtedy usłyszał ostatnie słowa w swoim życiu.
-Tato, wodnik mnie goni!!!
Odbił się od ziemi, chcąc skoczyć na łucznika stojącego na środku drogi. Zobaczył strzałę szybującą w jego stronę. Wydał z siebie przerażony skrzek.
Strzała przeszyła go na wylot. Martwy wodnik runął pyskiem w rosnącą na środku drogi kępę trawy. Skia rzuciła się w objęcia ojca.
-Tato... - dyszała. - On mnie chciał zjeść...Weszłam do wody, a on...on złapał mnie za nogę...
-Już wszystko w porządku, kochanie...Upolowałem drania. - łowca wziął córkę na ręce i podszedł do leżącego na środku drogi truchła.
Trącił je nogą, przewracając na grzbiet. Skrzywił się, czując zapach bagiennych wodorostów i nieświeżych ryb.
-Mówił coś do ciebie?
-Tak...że chce się pobawić.
Leżący stwór miał długie, małpie ręce sięgające niemal do ziemi, pokryte łuską i śluzem. Wyłupiaste, szkliste oczy utkwił w jednym punkcie. W lekko rozchylonej paszczy widać było dwa rzędy wielkich, ostrych zębów. Jednak najbardziej groteskową częścią bestii były nogi: chude, patykowate, o wielkich, płetwiastych stopach.
-Co to jest, do cholery? - mruknął myśliwy, patrząc na pokrakę. - Zaniosę go twojej mamie, może będzie wiedziała.
Skia wracała do domu, uwieszona szyi ojca. Cały czas spoglądała na wleczonego za nogę wodnika, którego bezwładna głowa podskakiwała na wybojach drogi. Uznała to za bardzo zabawne. Łeb zdechłego wodnika obijający się po wertepach.
*
-No, ale dość o wodnikach i czerwonych kokardkach. Mama, jako zajmująca się czynnie magią, postanowiła przenieść się do miasta, a tata dalej buszował po lasach, polując na krwiożercze wodniki i monstrualne wiewiórki. - Skia wyciągnęła się na pryczy.
Plama prześwitującego przez kraty światła znajdowała się bardzo blisko ściany, z czego półelfka wywnioskowała, że zapewne obecna pora dnia to późne przedpołudnie.
-A ciocię tutaj też trzymają, żeby się ciocia rozstała z głową? - zapytała z głupia frant.
-Gorzej. - grobowym głosem odparła Shivanka. - I nie nazywaj mnie swoją ciotką.
-Aaaa, to dlatego ciocia tyle o tym kamienowaniu, przyzwoitości i tych wszystkich pierdołach! Bo za drzwiami pewnie stoi szpicel emira albo któregoś z tych ścierkogłowych i podsłuchuje, czy pękłaś! Ha! Stary numer, proszę cioci...Się siedziało, się wie.
*
Loch ilmyriańskiej siedziby straży miejskiej był bardzo nieprzyjemnym miejscem. Za zardzewiałymi metalowymi drzwiami trzymano tu najpaskudniejsze kreatury w okolicy: rozbójników, morderców i gwałcicieli. Trafiali tu wszyscy, których skazano na śmierć lub odjęcie członków - zwykle wyrok wykonywano nie później niż po tygodniu.
Cele miały wymiary kostki o boku sześciu stóp i prawie nie dochodziło do nich światło. I właśnie do takiej celi, zajętej przez kobietę w brudnych łachmanach, wrzucono Skię.
-No i cudnie. - zaczęła czternastoletnia półelfka. - Jakieś dwa, może trzy dni i będę musiała znajomym podawać nogę, bo lewą ręką witać się nie można. Ten wstrętny celnik...
-W obecności lepszych od siebie trzeba milczeć! A odzywać się tylko wtedy, gdy się jest pytanym! - warknęła kobieta.
-Pyskujesz, bo mają ci obciąć język? A myślałam, że to przydarza się tylko kłamcom w Cortiarze...
-Nie, głupia dziewko! Mam na gardle zapłacić za to, że kazałam zabić mojego męża!
-Raz, że nie głupia, a dwa, że nie "dziewko", tylko "panienko". Jestem półelfką, proszę jaśnie pani.
-Jesteś złodziejką, ty niewychowana prostaczko. I mieszańcem do tego.
-Może i mieszańcem, ale za to widzę cię doskonale w tym gównianym... - nagle w celi rozległ się wilgotny trzask, a zaraz potem łoskot. - ...świetle i mogę ci bez problemu przywalić.
Szlachcianka właśnie zbierała się z wilgotnej podłogi zarzuconej gnijącym sianem. Trzymała się za szczękę, a Skia rozcierała lewą dłoń.
-O, a jednak lewy sierpowy też mam mocny. - zauważyła z satysfakcją dziewczyna. - Niech mi jaśnie pani nie podskakuje, bo obetną jaśnie pani jeden wielki siniec.
-Ty mała suko... - kobieta usiadła pod ścianą. - Ja cię zaduszę, czekaj tylko...
-Uważaj, bo jeszcze złapiesz mnie za co innego, a wtedy jestem gotowa tłuc cię po twojej szlacheckiej gębie, aż prawa ręka sama mi odpadnie.
Szlachcianka rzuciła się w stronę półelfki.
-Ach ty zdziro... - wydyszała, wpadając na ścianę tuż po tym, jak młoda złodziejka wykonała unik. - Zobaczysz...Ja mam powiązania...Łamignat i Kostuch cię dopadną, nawet po moim trupie...Ukręcą ci łeb i wrzucą twoje ścierwo do Zatoki...
-Dzięki, miło było, szkoda że tego nie zobaczę... - Skia ukłoniła się i przezornie odsunęła jeszcze dalej. - Cholerny celnik, że się tak musiał trzymać tej swojej sakiewki... Wolałabym już świecić gołym tyłkiem w dybach przez tydzień i obrywać zgniłymi warzywami.
-Co?! Co?! O czym ty mówisz?!
-Bądź dobrze wychowaną paniusią i śpiewaj jak słowik na gałęzi, kiedy stary Kręciłapa weźmie cię na spytki. Chodzą plotki, że tym, którzy są oporni, zakręca Orkową Łapę tak mocno, że kości pękają na kopy drobniutkich kawałeczków.
-Grozisz mi?! - warknęła szlachcianka.
-A skąd! Mówię tylko jak jest. Aha, i nie kłam. Na własne oczy widziałam dziewczynę, która próbowała skłamać Kręciłapie. Przebił jej język rozpalonym szydłem i połamał ręce. Teraz zapewne biedaczka leży w którymś rynsztoku z obtłuczoną miską w ręku i żebrze. Sukinsyn, tak spieprzył jej karierę...
-Nie wystraszysz mnie, ty ladacznico! Jutro rano będziesz już martwa!
Skia prychnęła. Po kilku minutach dwóch rosłych strażników wyprowadziło szlachciankę z celi. Rzucała się, pluła i przeklinała.
Półelfka przytknęła ucho do metalowych drzwi. Groźby i krzyki urwały się równo z metalicznym łoskotem. Stało się. Kręciłapa zapewne już szykował swoje narzędzia. Zaraz ta kobieta zacznie wyć z bólu, pomyślała dziewczyna.
Usiadła na gnijącym sianie naprzeciw drzwi i oparła się o ścianę. Nie chciała, żeby tamta wylądowała na niej, kiedy strażnicy wrzucą ją z powrotem do celi, skatowaną po wielogodzinnym przesłuchaniu. Usnęła.
Rano znalazła nieprzytomną morderczynię, nagą, zwiniętą w kłębek pod drzwiami i przykrytą łachmanami. Powoli, ostrożnie ułożyła ją na boku, rozprostowała bezwładne kończyny...Kat złamał szlachciance lewą rękę, wielokrotnie też przypalał ją żelazem.
-Nie martw się... - Skia dotknęła policzka kobiety. - Śmierć pewnie nie będzie tak bolesna.
Drzwi otworzyły się. Arissa Silkhands spojrzała na córkę.
-Jesteś wolna, moja panno. Po raz pierwszy i ostatni.
-Dzięki, mamo. - Skia rzuciła się matce na szyję.
-Ale nie myśl, że będziesz biegała po mieście i zabierała bogaczom sakiewki. Już ja cię wychowam...
Obydwie wyszły z celi, pozostawiając skatowaną szlachciankę leżącą na sianie.
*
Półelfka chwyciła kraty w oknie, podciągnęła się na nich kilka razy, oparła o ścianę i spojrzała na Shivankę.
-I tak, proszę cioci, skończyła się moja pierwsza przygoda z mamrem. Inna rzecz, że matka oćwiczyła mnie rzemieniami jak pijany poganiacz niewolników, ale za to ciągała mnie na wszystkie egzekucje złodziei w mieście. Myślała naiwna, że się przestraszę.
Kobieta spojrzała na nią z dezaprobatą.
-Jak śmiesz tak mówić o własnej matce?!
-No co? Oćwiczyła mnie rzemieniami jak poganiacz i była naiwna, bo myślała, że odechce mi się łatwych pieniędzy. Za pierwszym razem dałam dupy, bo poszłam na robotę zupełnie zielona i myślałam, głupia szczeniara, że mi się uda.
-A co ze szlachcianką?
-A co miało być? Egzekucja szlachcica to zawsze wielkie wydarzenie, ale ta była wielka podwójnie. Otóż dwóch zbirów, Kostuch i Łamignat, przyznało się do wszystkiego i cała trójka zaczęła się nawzajem pogrążać. Nie zagłębiam się w szczegóły, ale wyszło jak wyszło tylko dlatego, że oskarżyciel był bratem ofiary, na co ktoś celowo nie zwrócił uwagi.
-I co im zrobili?
-Kukiełki. Po raz pierwszy i ostatni w życiu widziałam wtedy, żeby wbijali kogoś na pal. Nie robią tego często, bo starego Kręciłapę chyba szlag by trafił, gdyby musiał wysłuchiwać wycia od świtu do świtu. Kat też człowiek, musi się wyspać, piwa napić, a nie tyrać jak wół od rana do nocy. Albo od nocy do rana.
-To u was nie wbija się na pal zdrajców?
-Nie, u nas zdrajców się wiesza. Oczywiście jeśli już jakiś zdrajca się trafi, a o tych trudno w takiej spokojnej okolicy jak Ashendar i Zatoka. Już łatwiej o złodzieja, podpalacza albo zabójcę.
-A niewierne żony?
-Niewierna żona zazwyczaj dostaje w domu od podpitego męża i któreś z nich czasem zawisa albo trafia do twierdzy. On za to, że przeholował, ona za to, że się broniła.
Skia ziewnęła i przeciągnęła się.
-A u was pewnie mężuś ma wolną rękę, może powiedzieć, że żona go zdradziła nawet, jeśli go nie zdradziła, albo od razu zatłuc żonę kijem, tak, jak ci ścierkogłowi zrobili to z jakąś biedną dziewczyną wczoraj na ulicy.
-Zapewne za to, że pożądliwie spojrzała na mężczyznę.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
-Za co?! Za spojrzenie?! Kpisz ze mnie, prawda?
-Nie. Kobiety nie mogą chodzić same po zmroku, nie wolno im odsłaniać ciała w obecności mężczyzn...
-Kapłani Jedynego Słońca, jak na kogoś z takim symbolem, są wybitnie ciemni. A co do słońca: co to za romantyczny zwyczaj ścinania akurat o wschodzie?
Shivanka wstała, słysząc przeciągły, jednostajny śpiew zza okna. Uklęknęła, twarzą w stronę okna, i zaczęła składać pokłony mamrocząc coś pod nosem. Gdy śpiew w oddali umilkł, przestała i wróciła na swoją pryczę.
-Wymierzenie sprawiedliwości raduje Jedyne Słońce. Skazaniec to ofiara dla jego wielkiej mądrości, taka sama jak jałówka czy jagnię.
-Niechże ciocia mówi dalej. - ponagliła półelfka. - Wy to macie wyczucie dramatyzmu. Bo u nas tylko wlecze się takiego o byle jakiej porze dnia, tłum wrzeszczy, kto może, to szturchnie pechowca albo rzuci w niego zgniłym pomidorem, wreszcie strażnicy zawloką go na rynek, zmuszą jakoś do klęknięcia i ciach. Biedak ma głowę z głowy. Z kobietami jest podobnie, tylko bardziej płaczliwie. Rzucają się, płaczą, krzywią się...A nikogo to nie obchodzi. Jakoś nie ma chętnego, który wyjdzie na środek i wrzaśnie "Moja ona! Za żonę ją chcę!"
-Co?! Żenić się ze skazaną na śmierć?! - Shivanka wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. - Jesteście szaleni!
-Albo ze skazanym. Czasem się trafi, że jakaś pannica zarzuci złodziejaszkowi chustkę na łepetynę, ale ci faceci to w większości niewdzięcznicy. Albo traktuje taki dziewczynę jak szmatę, albo w noc poślubną ucieka z rodowymi srebrami. Faceci to jednak straszne świnie. Aha, niech ciocia mnie tu nie prowadzi na manowce. Jak u was wygląda cały ten występ?
-Po porannej modlitwie wszyscy zbierają się na placu przed świątynią. Skazany nie stawia oporu, nie chcąc urazić Jedynego Słońca swoim tchórzostwem. Wszyscy milczą, kapłan odczytuje wyrok i intonuje krótką modlitwę o wybaczenie. A potem sprawiedliwości staje się zadość.
-Urocze. - mruknęła Skia. - Aż się na tę okazję uczeszę.
Po twarzy kobiety przemknął lekki uśmiech. Fryzura półelfki bowiem przypominała stóg siana, który padł ofiarą huraganu.
-Następna chyba powinna być pierwsza praca w nowym fachu, ale zrobiłam to tak kowalskim sposobem, że nikomu się nie przyznaję. Zatem zamiast pierwszej robótki opowiem cioci o ostatniej: jak to się zasadziłam na skarby waszego emira i zostałam wystawiona.
Dziewczyna usiadła na pryczy, oparła się o ścianę i podciągnęła kolana pod brodę. Spojrzała na swoją prawą kostkę - widniały tam wytatuowane kilka lat temu półksiężyc i trzy gwiazdki.
*
Dwa księżyce jasno świeciły na bezchmurnym niebie. Noc była zaskakująco zimna, jak na gorący, pustynny kraj. Skia wyjrzała przez otwarte okno.
Ulice były zupełnie puste. Nie było na nich nawet strażników, co znacząco ułatwiało poruszanie się po mieście. W oddali lśniły kopuły pałacu emira, wieńczące piaskowożółte mury.
Półelfka wydobyła z plecaka czarną skórznię i założyła ją na siebie. Potem naciągnęła cienkie, czarne rękawiczki z jedwabiu. Strzepnęła kamizelkę z mnóstwem kieszeni, skrywających podstawowe narzędzia jej pracy - wytrychy ze srebra wysokiej próby. Nie mogła bez niej wyjść. Na koniec otworzyła podłużne, mahoniowe pudełeczko. Światło świec zalśniło na dwóch soczewkach umocowanych w metalowych goglach. Dostała je kiedyś od matki, gdy ta wreszcie pogodziła się z niebezpieczną pracą córki. Te dwa kawałki czystego górskiego kryształu zostały zaklęte, by pomagać w wypatrywaniu niebezpiecznych pułapek, kryjących się w wielu skarbcach i katakumbach. Skia założyła je i zsunęła na czoło. Na razie nie będzie z nich korzystać.
Spojrzała na swoje stopy w ciżmach z ciemnej skóry. Stanęła na parapecie. Położyła rękę na zewnętrznej stronie ściany. Potem to samo zrobiła z jedną nogą. I z drugą. Niczym pająk zeszła po ścianie budynku na piaszczystą ulicę.
-Oto ja...Wasza uczynna kobieta-pająk z sąsiedztwa. - mruknęła do siebie. - Uwalniam was od kłopotów związanych z dużą mamoną.
Pas z narzędziami ciążył jej, głównie ze względu na sporych rozmiarów sakwę. Sakwa owa, pusta czy pełna, zawsze była ciężka jak nieszczęście, jednak mieściła niezwykłe wręcz ilości przedmiotów. Kiedyś nawet Skia włożyła do niej wielki, hebanowy zegar z kurantem i pozłacanym wahadłem, wykładany kością słoniową. Potęga magii była niesamowita, jednak wszystko miało wady: torby takie jak ta można było łatwo zniszczyć jednym pchnięciem sztyletu, ale gdzie magia zawodziła, tam korzystano z techniki. Korzystanie z techniki oznaczało w tym przypadku osłonięcie delikatnego pojemnika warstwą gęstej, lekkiej kolczugi ze stailamith - rzadkiego metalu lżejszego i wytrzymalszego od żelaza.
Ktoś się zbliżał. Skia niemal natychmiast wskoczyła na ścianę budynku naprzeciw gospody i wspięła się aż na dach. Niskie, pudełkowate, shivańskie domy z żółtych cegieł pokrytych takim samym tynkiem znacząco różniły się od wysokich kamienic o spadzistych dachach, jakie budowano w Zatoce. Gdyby spojrzeć na miasto z góry, można by było zauważyć, że budynki stojące bliżej szerokiej, mulistej rzeki były znacznie wyższe i bardziej okazałe od innych. Nad rzeką wznosiła się otoczona grubym murem, olbrzymia siedziba emira. Półelfka zastanowiła się. Podobno emira jeszcze nikt nie okradł. Wielu próbowało, ale nikomu się nie udało... Zawsze musi być ten pierwszy raz. Nic nie jest niemożliwe, a zwłaszcza to, że ktoś coś spieprzył po drodze.
Skok z dachu na dach nie był trudny - uliczki Dall el-Kafi były wąskie, jedynie biegnące od pałacu emira trakty mierzyły około piętnastu stóp szerokości. Trakty owe biegły zaś w cztery strony świata: na południe, północ, wschód i zachód. Półelfka nie zamierzała korzystać z żadnego - pałac znajdował się niemalże na wprost niej, odległy o kilkadziesiąt dachów. Dotarcie tam nie zajmie jej więcej niż kwadrans.
Łatwizna. Jeden skok, drugi, trzeci, czasem trzeba przykleić się do ściany i podciągnąć...Z Pajęczymi Butami życie jest prostsze. Ich poprzedni właściciel, ciemnoelficki szpieg, miał pecha włamać się do domu, który półelfka obrała sobie za cel. I bardzo źle na tym wyszedł.
Siarczyste przekleństwo zostało zagłuszone przez łoskot walącego się dachu. Skia utkwiła po pas w wybitej przez siebie dziurze i czuła, że zaraz zsunie się do wnętrza domu. Hałas zapewne zdołał już postawić na nogi wszystkich lokatorów w okolicy. A im mniej ludzi ją zobaczy, tym lepiej.
Połamane pręty uniemożliwiały ruch w górę. Złodziejka spróbowała wsunąć palce w wyrwę. Zaklęła, czując jak przyciska je biodrami do chropowatej gliny. Policzyła pod nosem do trzech. I szarpnęła, jakby próbując podnieść dach.
Lądowanie było zaskakująco miękkie. Proste, wygodne łóżko było starannie posłane, jedynie na kołdrze leżało kilka odłamków. Nowo powstały otwór w suficie zdobiły strzępy trzciny. Co za obsuwa, pomyślała Skia. Następnym razem trzeba będzie działać ostrożniej. Otrzepała się i otworzyła okno. Przywarła do ściany jak pająk i wspięła się na dach.
Cienka warstwa gliny niebezpiecznie chrzęściła pod podeszwami. Półelfka ostrożnie podeszła do krawędzi. Skoczyła. Robiła to instynktownie, nie patrząc nawet pod nogi. Wreszcie stanęła u stóp murów pałacu.
-Fortuno i chwało, oto nadchodzę.
Ściana mierzyła około piętnastu stóp wysokości, a złodziejka już przebyła niemal połowę tej trasy. Wspinała się dalej. Już miała wychylić się za blanki, gdy usłyszała dwóch rozmawiających strażników. Skia zaklęła pod nosem. To nie był południowy dialekt, znany wszystkim na południe od Swerii. To był gardłowy shivański, język, którego półelfka nie rozumiała ni w ząb.
Nie lubiła chodzić po ścianach bokiem. Nienawidziła, kiedy wszystko z ciężką sakwą włącznie przechylało się na jedną stronę, niemalże odrywając ją od powierzchni. Ale to był jeden z tych niewielu momentów, w których nie miała wyboru. Przemierzyła kilka metrów i ostrożnie wyjrzała za krawędź muru.
Pusto i cicho. Nikogo nie ma. Skulona postać dwoma susami przemknęła przez wąską, kamienną ścieżkę i zawisła na jej krawędzi. Ostrożnie się odwróciła, pamiętając, by nie odrywać obu nóg jednocześnie. Spojrzała przed siebie, na pałac i jego dziedzińce.
Olbrzymia konstrukcja o czterech piętrach wyglądała tak samo pudełkowato jak reszta budynków, jednak architekt zwieńczył ją złocistą kopułą o średnicy ośmiu metrów i wysokości czterech. Z narożników wyrastały wąskie, strzeliste wieżyczki o wysokich, stożkowatych dachach i wąskich okienkach, a ich podstawy przecinały arkady okalające dwie najwyższe kondygnacje, dzieląc je na balkony skierowane w cztery strony świata. Muślinowe zasłony powiewały w łukowatych oknach i portykach, pomalowanych w białe i czerwone pasy.
Emir musiał mieć jakąś salę tronową albo inny olbrzymi pokój, w którym przyjmował audiencje. Pokój ten zapewne był wyposażony w ostentacyjnie drogie przedmioty, ozdobiony rzeźbami i obrazami, innymi słowy - został udekorowany pod publikę. Jeżeli Shivańczycy mieli jakąś największą wadę, to chyba była nią pycha. O włos przed fanatyzmem.
Skia skoczyła przed siebie, wprost na żwirową ścieżkę. Przetoczyła się po ziemi i wspięła na ścianę pałacu. Uśmiechnęła się pod nosem, zaglądając przez uchylone okno. Spoczywający na olbrzymim łożu z baldachimem jegomość chrapał niczym stary niedźwiedź, nie zdradzając jakichkolwiek oznak łączności ze światem. Złodziejka wpełzła do pokoju.
Wspaniała szabla z rubinami wprawionymi w rękojeść, w pochwie ze skóry zdobionej złotem...Półelfka otworzyła sakwę i powoli, ostrożnie wsunęła broń do środka. Sięgnęła jeszcze do magicznej torby i namacała w niej podłużny, ciężki przedmiot. Kiszkut. Podłużny skórzany wór napełniony piaskiem służył jej do ogłuszania ewentualnych przeciwników. Skia brzydziła się "mokrą robotą", ale czasem zbyt dociekliwy strażnik musiał dostać po głowie. Wydobyła broń i zatknęła ją za pasek. Ostrożnie uchyliła drzwi i wyjrzała na zewnątrz.
Strażnik był równie tłusty jak jego pracodawca i także spał. Nie chrapał jednak, pozwalając sobie jedynie na wydawanie cichych gwizdów nosem. Nie trzeba go było ogłuszać - złodziejka minęła go ostrożnie...
Zatrzymała się w pół kroku. Dotykała kostką cienkiej linki. Cokolwiek to było, oznaczało kłopoty. Wdeptywanie na linkę zawsze oznaczało kłopoty. Spojrzała w dół. Wypruty z dywanu sznurek biegł od kostki śpiącego strażnika do wbitego w ścianę gwoździa. W dodatku kostka owa właśnie wysuwała się powoli acz nieubłaganie spod tłuściocha, co mogło spowodować jego twarde przebudzenie.
Grubas pomiarkował się, że coś jest nie tak, gwizdnął kilka tonów wyżej i powoli otworzył oczy. Najpierw zobaczył śliczną dziewczynę o cerze białej jak mleko i włosach czarnych jak pióro kruka. A zaraz potem ta dziewczyna zdzieliła go czymś ciężkim w głowę.
Skia walczyła z opadającym na nią cielskiem nieprzytomnego strażnika. Z trudem wepchnęła go do pokoju i delikatnie ułożyła na podłodze. Energicznym skinieniem głowy opuściła gogle na oczy, rozglądając się za ukrytymi drzwiami i pułapkami.
Jak mogła przeoczyć tę broszę, z rubinem wielkości jaja, połyskującą na stole w ten charakterystyczny sposób "Weź mnie"? Natychmiast naprawiła ten błąd, zgarniając broszę, trzy pierścienie i złoty naszyjnik z sekretarzyka wprost do swej niemal bezdennej sakwy. Już marzyła o butelce kastylijskiego wina, obmywanej falami oceanu na odludnej plaży. Jeśli oskubie emira z fantów i złapie nocny statek do Iskanderin, a stamtąd do Haernu, nie będzie na nią mocnych. Wyszła z pokoju, szukając drugiego wejścia do sali tronowej. Strażnicy przy głównych drzwiach na parterze zapewne byli wyspani. A dwóch wyspanych strażników oznaczało kłopoty. Jednemu można było dać w łeb z sufitu, ale jednoczesne wyłączenie dwóch natrętów z zabawy bez dżyngickich bomb usypiających czy zwykłego zwoju z zaklęciem graniczyło z cudem.
Olbrzymie, rzeźbione hebanowe drzwi były zamknięte na zamek. Skia przyklęknęła, zaglądając w dziurkę od klucza. Sięgnęła po wytrychy. Powoli, delikatnie obróciła pierwszy rygiel. Potem drugi, trzeci i czwarty. Ostrożnie wśliznęła się do środka.
Balkon biegł wzdłuż trzech ścian olbrzymiej sali, zdobionej freskami i drogimi zasłonami. Tron był olbrzymim fotelem z brązu pokrytego złotem. Olbrzymie poduchy z czerwonego atłasu wypchane były zapewne strusim puchem - najdelikatniejszym materiałem w okolicy. Na ścianie za tronem wisiało zaś olbrzymie, złote słońce z osadzonym idealnie na środku wielkim diamentem. Jedyne Słońce, symbol mądrości i potęgi. Duma władcy i wymarzone trofeum dla każdego złodzieja. Utrata takiego skarbu narażała reputację emira na szwank - oznaczałoby to, iż nie był wierny Jedynemu Słońcu.
Skia ostrożnie przemknęła w daleki róg pomieszczenia, jednak architekt postarał się, by nawet złodziej w Pajęczych Butach nie mógł dostać się do świętego symbolu bez stawania na podłodze. A kolorowe mozaiki z dużych płytek kolorowych marmurów, granitów i porfirów mogły kryć różne pułapki.
-Polerowany marmur... - mruknęła półelfka, wodząc dłonią po załomie ściany. - Zjadę na dół jak szczeniak na lodzie...
Postanowiła zaryzykować. Słońce zawieszono na przepysznym fresku przedstawiającym konstelacje: Sokoła, Zapaśnika, Małego Węża, Wagi i Pucharu. Podłoga była około piętnastu stóp niżej. Skia ugięła nogi. Skoczyła.
Udało się. Przywarła do ściany. Teraz wystarczyło tylko podejść do słońca i zgarnąć je do worka. Miało średnicę dwóch stóp i wykonane było z najczystszego, polerowanego złota. Złodziejka delikatnie chwyciła jeden ze złotych promieni, odciągnęła godło od ściany...
Metaliczny szczęk. Świst. Skia zaklęła, czując, jak lepka siatka przywiera do jej pleców. Olbrzymie drzwi otworzyły się. Czterech strażników wpadło do środka z wyciągniętymi szablami. Była spalona. Nieważne, czy zabiją ją teraz, czy później. Zamiast wielkich skarbów dostanie kilka hien i sępów do towarzystwa.
*
Cela pogrążyła się już w ciemnościach. Słońce zaszło, a na bezchmurnym niebie zalśniły pierwsze gwiazdy. Do egzekucji zostało tylko kilka godzin.
-I tak dałam się zrobić na klasyczną podpuchę. Zamiast pięknie oprawionego diamentu, który zapewne opchnęłabym za niezłe pieniądze, dostałam ciasną celę. Nazwij mnie głupią, ale ktokolwiek projektował tę pułapkę, musiał kiedyś robić w moim fachu. Ale skoro skończyły mi się wesołe historyjki o szczenięcych latach, to będę się z wolna zbierać...
Spostrzegła coś. Pod pryczą Shivanki leżał duży, zardzewiały gwóźdź.
-Nie uciekniesz. - stwierdziła flegmatycznie kobieta.
-A może się założymy? - półelfka podniosła gwóźdź. - Wyjdę stąd... AZP.
-Co to znaczy AZP?
-Albo Zginę Próbując. Niech ciocia podziwia... Mówią o mnie, że otworzę zamek choćby rozgotowaną kluską.
-Spójrz na drzwi.
Skia spojrzała.
-Wycofuję zakład.
Olbrzymie dębowe drzwi nie miały zamka. Wystawały z nich tylko cztery zagięte gwoździe, a na wysokości oczu przeciętnego człowieka znajdowało się niewielkie, zakratowane i zasłonięte metalową przesłoną okienko.
Złodziejka zastanowiła się. Te cztery gwoździe musiały trzymać zasuwę. Gdyby je podważyć, zasuwa mogła wypaść. Ale nie było czasu na odginanie wszystkich po kolei.
Kiedy strażnicy wlekli ją do celi, Skia zapamiętała drogę. Kilku strażników, posterunek przy bramie wiodącej na wolność, dużo ciemnych zakamarków. Brak możliwości ucieczki po dachach wymagał niezwykłej szybkości, niebywałej ostrożności albo obydwu. Przejście przez korytarze więzienia było trudne. Ucieczka z miasta - niemożliwa.
Ale Skia Silkhands była specjalistką od rzeczy niemożliwych. Ostrożnie wsunęła gwóźdź pod jeden z tkwiących w drzwiach. Taka dźwignia była niewielka, ale musiała wystarczyć. Kawałek metalu wyginał się, najpierw podważany, a potem podciągany do góry dwoma palcami.
-No. Stoi jak królewski halabardnik na warcie. - mruknęła pod nosem Skia.
Został jeszcze jeden. Prowizoryczne narzędzie zaczynało się już wykrzywiać, ale po kilku minutach droga do wolności była odległa o mocne kopnięcie w drzwi.
-No patrz, a ja głupia wycofałam zakład... - mruknęła Skia, wycierając brudne ręce o spodnie.
-Nic byś nie wygrała.
-Idzie ciocia ze mną?
-Nie.
-To nie.
Nie spodziewała się, że może kopnąć tak mocno. Usłyszała trzask i zgrzyt, poczuła ból lewej pięty, wypadła na korytarz i uniknęła ciosu długiego, okutego metalem drąga.
Strażniczka była wyższa i postawniejsza, spowita w długą, czarną szatę. W rękach trzymała lahti - długi kij zwieńczony żelaznym okuciem. Zamachnęła się drugi raz.
Skia zanurkowała pod jej ramionami. Wsunęła rękę między kolana strażniczki i szybkim rzutem ciała zwaliła kobietę z nóg.
Zaletą Shivańczyków była trzeźwość. Ich religia zabraniała im picia alkoholu, więc nie było możliwości bezkarnego ominięcia zalanego strażnika, chrapiącego pod ścianą. To nie była twierdza w Falkendorf - i z drugiej strony dobrze, bo przeprawa wpław przez fosę nie należała do najprzyjemniejszych zdarzeń w życiu półelfki.
Szybki sierpowy odebrał strażniczce przytomność. Kiedy Skia Silkhands się denerwowała, należało zejść jej z drogi. A właśnie teraz była zdenerwowana. Bez broni, bez sprzętu, bez możliwości ich odzyskania. Ekwipunek wart kilkanaście wsi przepadł.
Ktoś zbliżał się zza rogu. Skia przywarła do ściany... Ujrzała kolejną owiniętą w czerń strażniczkę. Bezszelestnie zaatakowała od tyłu. Objęła ramieniem jej szyję. Zacieśniła chwyt, popychając szczękę ofiary łokciem w górę. Shivanka wymachiwała rękami, próbując się uwolnić. Drążek lahti trafił półelfkę w ucho. Skia chwyciła broń i wyrwała ją strażniczce. Drzewce prześliznęło się między palcami złodziejki, aż do ciężkiego, metalowego zwieńczenia.
-Dobranoc pani.
Żelastwo trafiło Shivankę w potylicę, kobieta osunęła się na kolana i runęła twarzą na posadzkę.
Do czego mi się może przydać taki kijek, zastanowiła się Skia. Nie jestem barbarzyńcą z Północy, nie powalę stołkiem i wołowym udźcem dwudziestu chłopa... Ech, i tak broń to same kłopoty.
Po czym ostrożnie, niemal przylepiona do ściany, ruszyła w stronę wyjścia, pozostawiając pałkę za sobą.
Wtuliła się w ciemny kąt, wstrzymując oddech. Minął ją strażnik z włócznią - to oznaczało, że wyjście było niedaleko.
Przeczołgała się pod łukowym okienkiem rzucającym plamę światła na wnętrze bramy. Wychyliła się ostrożnie za róg, rozejrzała wokół i skulona przebiegła przez olbrzymie otwarte wrota.
Miasto Dall el-Kafi patrolowały nocą oddziały podlegające kapłanom Jedynego Słońca. Na pozostawioną w celi "ciotunię" nie było można liczyć. Magiczne rękawice i buty diabli wzięli.
-Jest ryzyko, jest zabawa. - mruknęła Skia.
Przebiegła przez ulicę, rozejrzała się po zaśmieconym zaułku... Wspięła się na wiklinowy kosz, chwyciła krawędź dachu, podciągnęła się... Zarzuciła nogę na brzeg otynkowanej ściany i po chwili już znajdowała się na glinianym tarasie.
Znowu musiała skakać z domu na dom jak pająk albo konik polny, w dodatku bez sprzętu. Jeśli znowu wybije dziurę w czyimś dachu albo nadzieje się na ścianę, nie będzie różowo.
Jak do tej pory szło jej nieźle. Przemierzyła już kilkanaście dachów, trzy drabiny, a nawet przeszła na czworakach na linie, wisząc głową w dół kilkanaście stóp nad ulicą. Port na rzece, najszybsza droga ucieczki, znajdował się na zewnątrz murów, na północy. Jeszcze kilkadziesiąt dachów do przeskoczenia.
Dziesięć dachów, dwadzieścia, trzydzieści... Szło jak z płatka. Skia rozpędziła się, odbiła od krawędzi, pochyliła ciało w przód...
Za późno spostrzegła swój błąd. Żółte, ceglane pudło było wewnątrz pokryte sadzą, a z dachu pozostały jedynie nadpalone kikuty trzcinowych prętów. Półelfka runęła na glinianą polepę i potoczyła się, przewracając spalone resztki mebli.
-Sheyt k*rwa krut carramba... - zaklęła, próbując się podnieść.
Kiedy ostatnio tak spadła, skacząc z pierwszego piętra, złamała rękę. Tym razem było lepiej: zdołała zamortyzować upadek i poobijała się tylko. Wstrzymała oddech, nasłuchując. Taki huk prawdopodobnie zwrócił uwagę straży.
Cisza. Długa cisza. Żadnych głosów, kroków, szelestów. Albo szczęście, albo strażnicy są mądrzejsi od niej.
Złodziejka podniosła się. Wyjrzała ze spalonego domu i spostrzegła na końcu ulicy charakterystyczny kształt Bramy Rybaków. Drewniane wrota były otwarte. I to właśnie zaniepokoiło półelfkę.
Jedną chwilę, pomyślała. Przebiegłam przez pół miasta, a ścierkogłowi siedzą cicho i zostawiają mi otwartą bramę? Pilnuj się, Skia, bo zaraz pewnie dostaniesz w łeb. Zasieką cię na ulicy i będzie koniec balu.
Podkradła się do Bramy. Istotnie, coś czaiło się na zewnątrz murów, ale brzmiało raczej jak dzikie zwierzę. Duże dzikie zwierzę.
Plan był prosty: biegiem do portu, wsiadać do pierwszej lepszej łódki i zwiewać, aż się będzie kurzyło spod wioseł.
Pięciu strażników leżało naszpikowanych długimi kolcami, a bestia wielkości konia właśnie rozpoczynała posiłek, przyciskając jedno z ciał przednimi łapami do ziemi.
Stwór miał piaskowoszarą skórę porośniętą rzadkim, pozlepianym futrem, łapy podobne do kocich, zwinięte, błoniaste skrzydła i ogon zakończony wyrostkiem w kształcie spłaszczonej kuli. Najbardziej przerażający był jednak pysk monstrum: oczy płonące wściekłością, spłaszczony nos i szeroka paszcza, tworzące obrzydliwą imitację ludzkiej twarzy.
Skia puściła się pędem w stronę pomostu, odwiązała cumę i wskoczyła na pokład długiej, trzcinowej łodzi. Podniosła długi, ciężki drąg i odbiła od brzegu. Usiłowała sobie przypomnieć, jak nazywa się głodna kreatura, jednocześnie odpychając się kijem od dna rzeki.
Dwa księżyce migotały na falującej wodzie. Ospały krokodyl wyszedł na brzeg, szeleszcząc trzcinami. Wszędzie wokół donośnie ćwierkały świerszcze.
Mam więcej szczęścia niż rozumu, pomyślała Skia. O wiele więcej.
* * *
Drżała z zimna. Od wiosłowania długim drągiem już omdlewały jej ręce. Na szczęście w oddali majaczyły mury Iskanderin, ciemne na tle różowiejącego nieba. Teraz musiała dopłynąć do miasta, znaleźć kompanię handlową służącą za fasadę tutejszej gildii niziolskich złodziei i tak opieprzyć Pulciego, żeby mu stopy wyleniały. Ten mały gnojek obiecywał jej złote góry już czekające u marszandów, ale nie raczył wspomnieć o pułapce jakby specjalnie naszykowanej na kogoś z jej sprzętem.
Łódka przybiła do brzegu. Skia odrzuciła drąg, zarzuciła cumę na wbity w błoto pal, po czym wydostała się na nabrzeże. Nikt nie zwracał uwagi na bosą, bladą półelfkę - i całe szczęście. Dodatkowa uwaga była Skii potrzebna jak dziura w moście. Nie miała nawet sakiewki, którą można było ukraść.
Wkroczyła w tłum. Uliczki stolicy Shiv były jednym wielkim bazarem, na którym handlowano zwierzętami, przyprawami, biżuterią, a nawet niewolnikami. Miejsce wygospodarowali sobie także kuglarze, zabawiający przechodniów sztuczkami. W takim ścisku praca złodzieja była dziecinnie łatwa.
Tłuścioch z wielkimi wąsami nawet nie spostrzegł, kiedy stracił swój kindżał. Takim majchrem można było zarzynać krowy, a nie odcinać sakiewki z cielęcej skóry...Ale Skia nie miała wyboru. Z gracją baletnicy, kryjąc nóż w ręku niczym szpony modliszki, skroiła już trzech klientów. Szybko opróżniała sakiewki, przesypując ich zawartość do kieszeni i wyrzucając puste mieszki za siebie. Wreszcie stanęła na progu budynku opatrzonego szyldem z wykaligrafowanymi literami "MP". Weszła do środka i trzasnęła drzwiami tak mocno, że całe domostwo zatrzęsło się w posadach
-Pulci... - powitała siedzącego za biurkiem niziołka.
Tomi Pulci zdębiał. Wyglądał, jakby zobaczył zjawę.
-Pani Silkhands... Co się stało?
-Oj, Pulci, Pulci... Jesteś głupi jak but. Wystawiliście mnie razem z Marsello, a ja dałam się wam podpuścić. Zwinąć emirowi symbol jego potęgi, ośmieszyć go, wywołać małą wojnę domową na zlecenie "anonimowych klientów" z haerneńskiej marynarki i przysłużyć się kilku królestwom na raz. Fajnie brzmi, ale tylko jako temat na knajpianą opowiastkę.
Niziołek zmieszał się jeszcze bardziej. Rozglądał się panicznie wokół, jakby zastanawiając się, którędy uciec.
-Wszystko miało być ustawione: w środku nocy ściągam ten diament ze ściany, kupiec na mnie czeka, dostaję małą fortunę i spadam do Iskanderin nocnym statkiem. Tak?
-Coś się nie zgadzało? - uśmiech Pulciego był fałszywy jak ołowiany floren.
-Wiesz... Wszystko było ustawione. Zwłaszcza pułapka, która przyklajstrowała mnie do ściany i czterech byczków z szablami, czekających tuż za drzwiami. Czy według ciebie, przygotowując się do takiej fuchy mogłam o tym wszystkim nie wiedzieć?
Pytanie należało do retorycznych. Niziołek już nie był zmieszany. Był śmiertelnie przerażony.
-Cały ten cyrk z haerneńskimi szpiegami i prowokowaniem wojny o stołki to pic na wodę, knajpiana sztuczka. Sprzedałeś mnie, a ja oczywiście nie wpadłam na to, żeby zrobić to samo... Uczciwa jestem, albo głupia, nie wiem...
-Ależ pani Silkhands...
-Pulci, rżniesz głupa. I to nieumiejętnie. Gdybym była zwykłą zarozumiałą popierdółką z drogimi zabawkami, to pewnie teraz kat w Dall el-Kafi głaskałby mnie szabelką po karku. Ale nie jestem.
Nie zdążył zareagować, gdy Skia podbiegła do niego i złapała za kołnierz.
-Mów jak na spowiedzi: kto, ile i za co.
Ciężko było odmówić, mając przy twarzy wielki kindżał. A Tomi Pulci wcale nie był znany z odwagi.
-Dobrze...dobrze... Jeden klecha, jakiś ważny gość, potrzebuje na gwałt dużych ilości konkretnego sprzętu. Nie wiem, po jaką cholerę mu te wszystkie fanty, i nie mam zamiaru się dowiadywać.
-Pulci... Za bardzo mieszasz. Za ile mnie sprzedałeś?
-Potrzebował kobiecej skórzni, takiej jak twoja, i butów.
-A nie prościej było powiadomić Marsello, że potrzebujesz tych zabawek, i poprosić, żeby jego zbóje ukręcili mi łeb już w Ilmyre? Albo kazać Rossiemu otruć mnie, kiedy gościłam u niego w Velazzo? W końcu Rossi to wasz szwagier, twój i Marsella. Aha, Lavinia spodziewa się dziecka. Zapomniałam ci powiedzieć ostatnim razem. Ile ten ścierkogłowy ci zapłacił?
-Dużo... Obiecywał trzydzieści tysięcy riadów...
-I gdzie masz to swoje trzydzieści tysięcy riadów?
-Obiecywał...że przywiezie jak tylko dostanie sprzęt...
Skia zacisnęła pięść.
-To wstyd, kapitanie. Prawdziwy wstyd.
-Co takiego?
Odpowiedzią był prawy sierpowy w twarz. Nieprzytomny Tomi Pulci runął na podłogę razem z krzesłem.
-No nie, ja jestem naprawdę straszna kobieta... Co w mordę trzasnę, to klient pada. Hasta la vista, Pulci, ja już spływam.
Nie omieszkała przetrząsnąć biurka. Uśmiechnęła się, zabierając wypchaną sakiewkę. Pięćdziesiąt belforckich guldenów z pewnością wystarczy na rejs do Bram Odina, Ilmyre czy Helindorm. A całą familię Pulcich niech diabli porwą.
Wieczorem Skia już wypatrywała niebezpieczeństw, siedząc w bocianim gnieździe dalarneńskiego frachtowca. Czymże były dwa tygodnie spania w ładowni, sztormów i kiepskiego żarcia dla kogoś, kto niemal stracił rękę i głowę? Poza tym Dalarna to kraj jak z bajki: dużo ruin z czasów Cesarstwa, opuszczone elfie miasto na przeklętych pustkowiach i nurzająca się w ostentacyjnym przepychu arystokracja. Taka specjalistka od cieniolubnego fachu jak Skia nie będzie się tam nudzić. Na pewno.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin