Nefarius
Adept
Dołączył: 28 Maj 2006
Posty: 106 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 1:58, 28 Maj 2006 |
|
Jest to historia mojej postaci na sesje dla 20 poziomowych postaci. Mój MG z tej sesji (bardzo doświadczony MG pragnę podkreślic) Bardzo chwalił tę historię i dlatego chciałem się spytac o wasze zdanie na jej temat.
Historia Elkaldimera Małomównego
„I siedzi taki dumny, z piersią wyniesioną wysoko w górę. Siedzi taki nieobecny, jakby duchem wędrował po odległych krainach ze snów. Siedzi zapatrzony w dal. Siedzi na swym tronie w wielkiej świątynnej sali. Siedzi i czeka, co przyniesie mu przyszłość…”
Mortimer o Elkaldimerze
Pytacie, kim jest ta tajemnicza postać siedząca na tronie? Nazywa się Elkaldimer i jest arcykapłanem kościoła Kossutha w Thay. Co takiego niezwykłego w kapłanie Kossutha?
Otóż przygody, jakie przeżył nie można opisać tak po prostu słowami. Jednak spróbuję coś wam o nim opowiedzieć. Elkaldimer jest genasi ognia, istotą zrodzoną z żywiołu i śmiertelnika. Rodzice jego są nieznani, pochodzenie również a jednak nikt nie śmie nazwać go bękartem. Nikt nie spogląda w jego przeszłość gdyż traumatyczne przeżycia budzą mieszane uczucia. Elkaldimer był zwykłym podróżnikiem, który najął się w Silvermoon w celu ochrony karawany kupieckiej, podróżującej do Cormyru. Młody mężczyzna już od niepamiętnych czasów wyznaczał się dość osobliwymi cechami charakteru. Jego małomówność i bystre oko zawsze intrygowało jego towarzyszy…
„[…]Elkaldimer Małomówny, tak też go nazywałem. Nigdy nie odzywał się bez potrzeby, lecz kiedy już mówił to mówił z przekonaniem. Mówił z głębokim sensem. A w głosie jego było coś dziwnego…Nie do opisania słowami… Ten głos trzeba usłyszeć żeby to zrozumieć. Nie był on upośledzony jak niektórzy myśleli, miał on dar przekonywania, lecz nie korzystał z niego zbyt często. Pewnego dnia pamiętam jak wyszedł na balkon w swym pokoju i przemówił do tłumu. Takich okrzyków na powitanie jeszcze nie widziałem[…]
Mortimer o Elkaldimerze
Po kilku tygodniach karawana dojechała do Suzail. Tam Elkaldimer poznał kapłana Kossutha Merthusa. Szczegóły tej znajomości są bliżej nieznane. Podobno Merthus odcisnął dość wielkie piętno na psychice Elkaldimera i utwierdzał go w przekonaniu, że wiara w pana żywiołu ognia jest bardzo wciągająca. Podobno Merthus twierdził, że pochodzenie jego młodego przyjaciela i spotkanie z kapłanem pana ognia jest nie przypadkowe. Kapłan coraz bardziej wpływał na młodego genasi i ten w końcu sam w to uwierzył. Mało tego stał się fanatycznym wyznawcą Kossutha. Elkaldimer rozpoczął nauki na Cormyrskiej uczelni. Merthus przekonany, że jego uczniowi przeznaczone jest bycie sługą Kossutha sponsorował nauki młodzieńca.
„[…]Był pojętnym uczniem, potrafił godzinami przesiadywać nad księgami. Najbardziej pasjonowały go księgi religijne i historie wielkich bitew. Z jego oczu bił dziwny przebłysk inteligenci[…]”
Metrhus o Elkaldimerze
Genasi skończył szkołę i przyjął święcenia w świątyni Kossutha. Przez kilka miesięcy służył jako posłaniec między poszczególnymi świątyniami. Dzięki poparciu, Merthusa i swemu zapałowi Elkaldimer szybko piął się w świątynnej hierarchii. Już po niecałych dwóch latach genasi miał swoją małą kapliczkę na obrzeżach Suzail. Wtedy to po raz pierwszy pokazał że jest wyjątkowy…
„[…]Pewnego ciepłego południa, kiedy to Małomówny odprawiał modlitwę coś zakłóciło inkantacje, były to kroki potężnej, ciężkiej istoty. Młody kapłan spokojnie wstał, odwrócił się i zobaczył ogromnego trolla. Bestia zauważyła Elkaldimera, pochyliła głowę w dół i ściągnęła dwumetrową maczugę z pleców. Małomówny wiedział że będzie walka, której może nie przeżyć. Troll jest wiele silniejszy, od małego genasi. Jednak on nie odczuwał strachu, był stanowczo przekonany że nad nim czuwa sam Kossuth. Troll skrzywił minę i ruszył szybkim krokiem w kierunku Elkaldimera. Kapłan ze stoickim spokojem wyciągnął z kieszonki komponent i wymówił słowo czaru. Troll krzyknął, lecz nie z bólu a z wielkiego zdziwienia. Bestia stanęła w miejscu i zaczęła wymachiwać wielką kłodą przed sobą. Wielka istota została oślepiona. Małomówny podszedł do wielkiego przeciwnika i z kieszonki wyciągnął kawałek siarki. Genasi zaczął wy mawiać słowo wyzwalacz i w tym momencie kiedy już miał rzucić czar, troll walący na ślepo maczugą trafił pechowca. Ciało Elkaldimera bezwładnie poleciało gdzieś na kilka metrów. Leżący na ziemi genasi obrócił głowę w bok by spojrzeć na swą kaplicę. Z jego ust poleciała cienka strużka krwi. Jego oczy powoli się zamknęły… Małomówny opowiadał mi że kiedy stracił przytomność obudził się w krainie pełnej płomieni i ognia. Nie wiedział dokładnie gdzie jest jednak w swej głowie słyszał słowa „Elkaldimer wróć tam! Siła Lorda Prosa jest w tobie.” Genasi zbudził się i co działo się dalej już nie pamiętał. Wiadomo tylko że trójka podróżników przechodzących koło kapliczki zobaczyła martwego, doszczętnie spalonego trolla i klęczącego Ekaldimera pod kapliczką. Kiedy jeden z podróżników podszedł do Małomównego by zobaczyć czy wszystko z nim w porządku ten wstał a z jego oczu wydobywało się dziwne światło, które bardzo przeraziło trójkę...[…]”
Mortimer o spotkaniu trolla z Elkaldimerem
Niecały miesiąc później do Elkaldimera dotarła wiadomość od Siriusa, najwyższego kapłana Kossutha w Thay. Pisał on w tym liście że słyszał o poczynaniach swego podwładnego i chciałby się z nim spotkać. Genasi bez chwili zastanowienia spakował swe najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszył na wschód. Po kilku tygodniach młody kapłan dotarł do Sembii. W Selgaunt najął się na statku handlowym jako sprzątający…
„Był on skromny i nie, imał się żadnej roboty. Podobno kiedyś na jakimś statku robił za sprzątającego. Pamiętam jak kiedyś na targowisku spadły mi owoce z zagródki, to on podszedł i pomógł mi je pozbierać.”
Wieśniak o Elkaldimerze
Łódź płynęła kilkanaście dni i natrafiła na piratów. Ci jak zawsze chcieli ograbić, zabić i wziąć do niewoli. Nie wiedzieli że walka będzie taka trudna jakby mało było tego zapowiadało się na sztorm…
„[…]”Piraci!” Krzyknął jeden z majtków! Wokół tylko wrzawa i zamieszanie. Wszyscy biegali jak mrówki w rozdeptanym mrowisku. Spokojnym krokiem podszedłem na wyższy pokład, skąd zauważyłem dwa statki płynące w naszą stronę. Szeroko się uśmiechnąłem i odmówiłem modlitwę. Kiedy statek wroga był odpowiednio blisko wypuściłem w jego stronę kilka ognistych kul. Na ich pokładzie ludzie płonęli żywcem a sam statek powoli zaczął tonąć. Załoga z mojego statku spoglądała na mnie z niedowierzaniem i niechęcią. Pogoda była okropna, fale coraz większe a w dodatku zaczęło padać. Drugi statek był coraz bliżej, kilka wybuchów i nawet się nie połapałem jak trzech piratów biegnie w moją stronę. Pierwsza myśl jaka mnie naszła to mag teleportujący załogę na nasz statek. Nie było jednak czasu na myślenie. Musiałem reagować, Byli na tyle daleko że zdążyłem rzucić jeden czar. Płonące dłonie spopieliły twarze dwóch napastników.
Trzeci podbiegł do mnie i szybkim ruchem zahaczył mnie swą szablą. Nie miałem wtedy żadnej zbroi, moja krew prysła na spalone ciała dwóch nieżywych oprawców. Nie miałem wyboru, nie lubiłem przemocy ale dawno nie walczyłem mym łańcuchem, chciałem wypróbować moje umiejętności bojowe. Kolejnym atakiem trafił mnie w nogę. Już zamachiwał się by zadać mi cios w głowę kiedy w jego bok wbił się dwuręczny miecz. Zdziwiłem się trochę bo mój bohater też był planokrwistym. Genasi powietrza bo tak się ich nazywa wyciągnął swój miecz z trupa i uśmiechnął się szeroko do mnie. Zanim następna grupa przeciwników pojawiła się na naszym pokładzie zdążyłem się uleczyć i dobyć swego łańcucha. Byłem przekonany że znowu jacyś się teleportują do mnie a tu statek wroga dobił do naszego! Pamiętam że krzyknąłem wtedy ”Niech was ognie piekielne pochłoną”. Pogoda była masakryczna, deszcz zabierał mi sporo widoczności. Zmierzałem za genasi powietrza w kierunku miejsca gdzie toczy się walka i wtedy to właśnie wyskoczył przede mną ten skurwiały czarodziej. Pamiętam że ten idiota rzucił we mnie czarem błyskawica, na szczęście nie trafił. Wielki piorun uderzył w majtka biegnącego za mną powalając go na ziemie w drgawkach. Nie było czasu na leczenie biedaka zamachnąłem się łańcuchem i rozorałem klatkę maga. Ten odskoczył na mniej-więcej pół metra ode mnie i wyciągnął jakiś płyn. Chciał go wypić lecz nie zdążył. Moją bronią oplątałem jego nogę i przewróciłem na ziemię. Usiadłem mu na klatce i zacząłem okładać pięściami jak jakiś gówniarz wychowany na ulicy. Potem straciłem przytomność, podobno ktoś mnie uderzył w głowę.[…]”
Elkaldimer o walce z piratami
Kilka tygodni później pokiereszowany statek dopłynął Thesk. Z Thesk Elkaldimer wyruszył na południowy wschód do Eltabbar, stolicy Thay. Przedzieranie się przez pasma górskie, ominięcie ściśle strzeżonej Góry Thay oraz tutejszy klimat wywarły wpływ na długość podróży. Aj! Bym zapomniał, pamiętacie tego genasi powietrza ze statku? Nazywał się Mortimer i razem z Elkaldimerem zaprzyjaźnili się i od tamtej pory razem podróżowali. Dwaj planokrwiści w końcu dojechali do stolicy. Tam bezzwłocznie udali się do najwyższej świątyni Kossutha gdzie Elkaldimer spotkał się z Siriusem Arcykapłanem i Hierofantą kościoła. Szczegóły tej rozmowy są nieznane, wiadomo tylko że Elkaldimer zaraz po spotkaniu z Siriusem wraz z Mortimerem wyruszył na wschód. Po kilku tygodniach dwaj genasi dotarli do Miedzianych Gór. Tam ponoć spotkali się z jakimś kapłanem tempusa, który skrywał klucz do jakiegoś portalu. Tak naprawdę nie wiadomo co tam się stało. Genasi tego samego dnia wyruszyli z powrotem na zachód.
„[…]Myślałem że Małomówny zwariował, chciał wejść pod Góre Thay, mówił coś o przeznaczeniu i swym losie… Wtedy nie wiedziałem o co mu chodzi dzisiaj wiem że to właśnie tam mój przyjaciel dowiedział się o swym przeznaczeniu.[…]”
Mortimer o Elkaldimerze
Dwaj genasi dotarli z powrotem do stolicy Thay gdzie poznali paladyna Ankira, ruszającego w tę samą stronę gdzie oni. Amkir był poważnym paladynem Helma, mającym za zadanie zabić licza, przebywającego gdzieś w jaskini, gdzieś pod Górą Thay. Trzej poszukiwacze przygód podróżowali kilkanaście dni póki nie dotarli do miejsca przez wszystkich poszukiwanego. Następne szczegóły są nie znane wiadomo tylko że Elkaldimer znalazł pewną księgę, gdzie były opisane losy jego ojca oraz przepowiednia dotycząca jego samego.
„[…]Setki lat temu, kiedy to bogowie stąpali po Torilu niczym zwykli śmiertelnicy Lord Pyros, pierwotny żywiołak ognia rządzący na teraźniejszych terenach Calimshanu spisał losy swego syna Elkaldimera. Pyros latami przyjaźnił się z Kossuthem. Łączyło ich pochodzenie i przekonania. Obaj mieli zapał i werwę. Jednak to Kossuth doszedł do boskości. Lord Pyros obiecał zemstę Kossuthowi. Pan żywiołu ognia zabił w długiej walce swego dawnego przyjaciela, ten jednak wiedział o swej nadchodzącej śmierci i zesłał swoją kochankę Sarastirę na ziemię by poczęła mu śmiertelnego syna, z którego to miał się narodzić na nowo by podbić królestwo Kossutha i stać się bogiem. Pan ognia wiedział o planach swego wroga i nakazał swym śmiertelnym sługom nawrócić Elkaldimera by ten nie służył jako ciało dla Lorda Pyrosa. […]”
Fragment Księgi „Przeznaczenie”
Świadomy już Elkaldimer uciekł z jaskini i wyruszył do swego nauczyciela Merthusa by ten mu udzielił rady co ma czynić. Jego przyjaciele Mortimer i Ankir wyruszyli zaraz za nim. Kiedy to Elkaldimer dotarł do Suzail gdzie przebywał Merthus spotkał się z swym nauczycielem, jednak nie zdążył on poczynić co nakazał mu mistrz gdyż Elkaldimer dostał napadu agresji ( z niewiadomego powodu), podczas którego jego ojciec Lord Pyros przejął nad nim kontrolę. Wiadomo tylko tyle że akurat wtedy do miasta przybył Ankir wraz z Mortimerem. Razem wtedy z Merthusem postanowili sprzeciwić się Elkaldimerowi i stanąć z nim do walki. Podobno przegrywali od samego początku. Wszyscy byli oni już ciężko ranni kiedy to sam Kossuth przemówił do Lorda Prosa będącego w ciele swego syna. Elkaldimer na chwilę odzyskał świadomość i wtedy to rzucił się na miecz Ankira by zakończyć cierpienie wielu istot. Jego poświęcenie przypieczętowało do końca jego los. Sam Elkaldimer zginął lecz jego duch dotarł ponoć do wielkiego zamku Kossutha w królestwie ognia gdzie duch genasi dostąpił zaszczytu rozmowy ze swym bogiem. Kiedy to Ankir, Merthus i Mortimer odzyskali przytomność dostrzegli jak avatar Kossutha zstąpił na Toril i przywrócił życie już wolnemu od swego ojca Elkaldimerowi życie. Zniszczenia jakich dokonał Lord Pyros były nie wielkie gdyż na czas został zajęty walką. W tej sprawie toczyło się śledztwo prowadzone przez inkwizytorów Kossutha. Przecież w mniemaniu wyznawców Kossutha, bóg ognia nie zważa na swych śmiertelnych wyznawców, więc według nich było to mało możliwe by zsyłał swego avatara na Toril. Sprawa została wyjaśniona i Elkaldimer został mianowany przez Siriusa najwyższym kapłanem świątyni Kossutha w Thay. Od tamtej pory Elkaldimer cały swój dorobek przeznaczył na polepszenie świątyni oraz ofiarę dla swojego boga. Wielkie poświęcenie oraz oddanie było świadectwem głębokiej wiary w Kossutha. Od tamtej pory aktualny arcykapłan Pana ognia przesiaduje w stolicy Thay i jest gotowy zrobić równie wiele dla oddanych jak i dla swego boga.
„[…]Przechadza się codziennie ulicami naszego miasta a bardzo często wyrusza do innych miast Thay by tam odwiedzać swych poddanych. Często oddaje wielkie pieniądze na sierocińce i biednych. Raz wrzucił mi do ręki ponad sto sztuk złota, myślałem że postradał zmysły![…]”
Wieśniak o Elkaldimerze
Elkaldimer zna wiele wpływowych osób. Niejednokrotnie rozmawiał ze wszystkimi zulkirami. Robił interesy z znanymi ludźmi dobrymi jak i złymi. Jego żelazną zasadą jest nie mieszanie się w politykę oraz fanatyczne wyznanie iż to ogień powinien rządzić nad wszystkim. Elkaldimer twierdzi że jest prawdziwym wybrańcem Kossutha choćby z powodu swego ognistego rodowodu. Każda rzecz jaką posiada jest choćby w niewielki sposób związana z ogniem. Zbroja, bronie oraz kolor ubrań o tym zaświadcza. Jednak to wszystko co się działo do tej pory nie jest końcem historii Elkaldimera.
Wiele ważnych szczegółów z jego życia wydarzyło się również po tym, kiedy już został, arcykapłanem. Pewnego dnia, kiedy to Elkaldimer zajmował się sprawami finansowymi swej świątyni jego prace przerwał gość. Istota dość nietypowa gdyż był to czerwony abishai w ludzkiej postaci. Diabeł prosił kapłana o pomoc w sprawie pewnego czerwonego czarnoksiężnika. Abhishai mógłby sobie sam wziąć ten przedmiot, o który się rozchodziło, lecz wejście do domu szlachcica chroniło magiczne zaklęcie, którego diabeł nie potrafił przełamać. Tak też Elkaldimer wybrał się do Czerwonego maga i odkupił ten przedmiot, dowiedział się również, że ów mag robi po prostu na złość temu baatezu (podobno mag był szalony). Diabeł z wdzięczności za odzyskanie jego rzeczy podarował arcykapłanowi buzdygan, który był wykuty specjalnie dla niego. Abishai obiecał również pomoc w razie potrzeby. Innym zdarzeniem, jakie można sobie skojarzyć z Elkaldimerem była pomoc pewnej, równie nietypowej istocie co abishai. Istota ta była potomkiem smoka. Razem z przyjacielem podróżowała po
Thay gdzie wplątała się w kłopoty. Mężczyzna zwrócił się o pomoc w świątyni Kossutha. Elkaldimer nie miał w zwyczaju mieszać się w sprawy magów tym razem jednak zrobił wyjątek. Prześladowanemu przez czerwonych magów Eladrinowi pomógł uciec po za granice Thay. Elkaldimer wrócił do swej świątyni, jakiś czas później otrzymał list od Eladrina. Ćwierć smok prosił o pomoc w sprawie bitwy toczącej się między Silvermoon i Fey’ri. Elkaldimer bez zastanowienia zebrał dwudziestu swoich najlepszych elitarnych strażników świątynnych, dziesięciu dobrze prosperujących kapłanów oraz dziesięciu nowicjuszy no i oczywiście Mortimera i wyruszył do Kesteriasa (informacje o nim w rozdziale 14) maga, który obiecał niegdyś pomoc w razie potrzeby. Razem ze swoimi uczniami utworzyli krąg teleportacyjny, przez który Elkaldimer wraz ze swoimi ludźmi przeniósł się niedaleko Silvermoon. Genasi spieszył się bardzo, dym i odgłosy walki niosły się po całej północy.
„[…]Małomówny rozkazał nam zostać na dole a sam wspiął się wzgórze niedaleko miasta. Pobiegłem za nim by zobaczyć to co jego tak bardzo przeraziło. Widok jaki mnie zastał wywołał dreszcze. Setki Fey’ri oraz wielka bestia na kształt smoka. Pamiętam że w tej podniosłej chwili Elkaldimer zarecytował na głos modlitwę by dodać sił swoim ludziom –Bracia moi, przyjaciele! Dzisiaj jest dzień próby! Pan ognia na nas spogląda! Będziemy walczyć aż ich nie pochłonie ogień naszej furii! Pamiętajcie że wszyscy jesteśmy wybrańcami!- Wszyscy w dole krzyczeli jakby byli pewni zwycięstwa… Wiedziałem że nie mamy nawet najmniejszych szans ale byłem gotów zginąć u boku mego przyjaciela. Elkaldimer wyciągnął swój buzdygan i uderzył nim w tarcze a następnie podniósł broń w górę i skierował w kierunku bitwy. -Krzyknął do bojuuu rycerze ognia!- I wszyscy zbiegli z góry by zderzyć się z armią wroga. Nikt nie biegł pierwszy, utworzyliśmy ścisły szereg. W biegu wszyscy krzyczeli i wymachiwali bronią. Na naszej drodze stanął oddział fey’ri widocznie obstawa tego smoka! Elkaldimer krzyknął coś niezrozumiałego dla mnie i zza naszych pleców w powietrzu wzbiły się jakieś skrzydlate istoty. To były diabły, jak później Małomówny opowiadał diabły obiecały pomoc Elkaldimerowi. Istoty wbiły się w Fey’ri pustosząc ich szyki a my wbiliśmy się w ochronę smoka. Pamiętam dużo krzyków i krwi. Walczyliśmy z całych sił, Walka trwała kilka minut. Jego Elitarni strażnicy jak ich nazywał rycerze ognia wymiatali całkiem nieźle kapłani wraz z nowicjuszami leczyli i walczyli. Czary ognia tutaj nie dużo dawały gdyż większość tych istot była odporna na płomienie. Szło nam całkiem nieźle, wszyscy przebijaliśmy się coraz głębiej, ciągle walcząc z ochroną smoka… Taaa smok… W pewnym momencie i smok zaczął zmierzać w naszą stronę, bardzo się zdziwiłem gdy zobaczyłem kilka postaci rzucających się w jego stronę, jednak to nie byli nasi. Elkaldimer się uśmiechnął, bo wiedział że tam walczy jego znajomy Ćwierć smok. Sekundę później jednak z twarzy Małomównego zszedł uśmiech.
Wyróżniający się z tłumu Fey’ri uderzył go jakimś czarem w klatkę a następnie wyciągnął długi miecz z pochwy i rzucił się na mego przyjaciela. Jednym ciosem powalił Małomównego na ziemię. Fey’ri spokojnie szedł w jego stronę przygotowując miecz do dobicia. Nie mogłem na to pozwolić, pobiegłem za nim i uderzyłem skrzydlatego w plecy. Stwór odwrócił się w moją stronę by zadać cios. Nie przyglądałem się ale zauważyłem tylko jak Małomówny rzuca jakiś czar. Czarny promień poleciał w stronę Fey’ri i wbił mu się w plecy. Stwór upuścił miecz i spojrzał na swoje dłonie. Nie wiem co się stało ale on po prostu znikł z wielkim krzykiem. Chwilę później zobaczyłem jak jakiś mężczyzna w tym zamieszaniu zamienia kilka słów z Elkaldimerem i zabiera z ziemi miecz jaki upuścił ten przywódca wroga. Małomówny Wymówił inkantację i wszyscy sojusznicy w jego pobliżu poczuli się dużo lepiej a ich rany się zasklepiły. Teraz, kiedy wszyscy byli zdrowi i zajęli się walką mogłem się rozejrzeć. Widziałem z dala jak jacyś łucznicy powalają setki Fey’ri, z drugiej strony kilka demonów chyba wydających rozkazy. Kilka chwil później zobaczyłem jak wielki smok pada powalony ciosem któregoś z bohaterów. W szykach wroga zapanował chaos. Wszyscy zaczęli uciekać więc w tej panice nasza przewaga wzrosła. Większość została dobita a reszta pouciekała[…]”
Mortimer o walce pod Silvermoon
Po tejże bitwie Elkaldimer wraz z swymi podwładnymi powrócił do Thay gdzie zdobył jeszcze więcej popularności i szacunku wśród zwykłych ludzi, ale to jeszcze nie koniec przygód Elkaldimera Małomównego…
„I siedzi taki dumny, z piersią wyniesioną wysoko w górę. Siedzi taki nieobecny, jakby duchem wędrował po odległych krainach ze snów. Siedzi zapatrzony w dal. Siedzi na swym tronie w wielkiej świątynnej sali. Siedzi i czeka, co przyniesie mu przyszłość”
Mortimer o Elkaldimerze |
Post został pochwalony 0 razy
|
|