Kwiatek
Szalony Punk Rockowiec
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 495 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: ODPOWIEDŹ TO... 42
|
Wysłany:
Wto 15:42, 09 Sty 2007 |
|
To tak słowem wstępu dodam, że napisałem to na wakacjach, kiedy byłem nad morzem, a wszystkie książki dookoła skończyły się. Wiem, te opowiadanie nie ma żadnego sensu i jest mieszanką dosłownie wszystkiego, a zarazem niczego. Z resztą, co ja gadam, miłego czytania.
HISTORIA RUDEGO WIKINGA PHILA
Historia ta zaczyna się w kopalińskim lesie – somewhere in Poland. Rudy wiking Phil pracował akurat w tartaku, gdzie tegoż tajemniczego, spowitego mgłą, mrohnego dnia zabijał indora, aby z jego mózgu zrobić odtłuszczone mydło pachnące malinami, a z soczyście białych piór uczynić stylowe skórzane buty marki NIKE. Wszak owe pióra odłożył dwa tygodnie wcześniej do szuflady od zabytkowej komody umieszczonej w lochach zamku iłżeckiego, gdzie bywał dwa razy w tygodniu, aby napić się „Patyka” wraz z punkowcami odlotowcami i znaną w tym regionie dethmetalową kapelą I Refuse. W przyrodzie nic nie ginie, toteż z kurzych łapek tego indora zrobił sobie słomianą czapkę.
Nagle po lesie rozległ się furyjny ryk, w czasie gdy Phil wzniósł nad swoją ognistą czuprynę, która w słońcu mieniła się na kolor turkusowy, strażacką siekierę przeciwpożarową, odznaczającą się bielą i żółcią od porosłych ją stokrotek. Gdy siekiera posmakowała cuchnącej jak posterunkowy w sobotni wieczór, z taką samą zawartością promili, krwi indora, nasz wiking doszedł do konkluzji, iż pora pójść, ażeby zapolować na dwie kaczki. Udał się więc w stronę jeziora.
Mijając wiekowe drzewa rozmyślał o pierwszej płycie demo starachowickiego zespołu Sauron, w którego wokaliście kobiety zakochują się od pierwszego ryku. Phil był o to bardzo zazdrosny i wściekły, toteż zaczął biec.
Zdawałoby się, iż to przez ten pęd wpadł do jeziora, jednakże rudy wiking aż nadto dobrze wiedział, co robi – chciał wziąć kaczki z zaskoczenia. Niestety, nie udało mu się to, gdyż zdradziecko splątała go zamieszkująca tamte rejony oślizgła moczarka kanadyjska i wplątała się w jego włosy – również te rudawe, porastające jego prawie kulturystycznie wyrzeźbioną klatę i równie słodko umięśnione plecy.
Atoli kaczki zdawały się być ślepe i głuche na owo zdarzenie. Nawet nie rozpostarły swych różowo-niebieskich gałęzi, z których soczyście dyndały igliwia. Korzystając z okazji, Phil wynurzył się z odmętu fioletowo-granatowej otchłani kopalina lakea i rzucił się wściekle na jedną z niczego nieświadomych kaczek, która akurat bąblowała się w tryblynie. Jednakże bąblująca się kaczka w mgnieniu oka wybąblowała się poza teren jeziora. Zaś druga, widząc postępek swego brata bliźniaka, postanowiła zostać premierem.
Widząc to, Phil zaryczał wściekle i zaczął krzyczeć:
- Oż ty w dupę rąbana kaczko! Dorwę cię po kadencji!
Po czym niczym oparzony lodowatą wodą Jeziora Kopalińskiego wybył pospiesznie na brzeg nie zauważając wszechogarniającej jego ciało moczarki kanadyjskiej.
Ruszył niespiesznym krokiem wzdłuż jeziora. Jednakże coś krępowało jego ruchy. Gdy zauważył, że jego ręka jest oplątana moczarką kanadyjską, podniósł ją do góry, i gdy próbował się oswobodzić, fragment rośliny spadł mu na głowę zasłaniając przy okazji oczy.
Oszalały ze ślepoty, puścił się pędem i wywijając siekierą, wpadł wprost na dygocącego z zimna rybaka próbującego ogrzać się kawałkiem chleba oraz ogórkami małosolnymi, które złowił podczas wielogodzinnej akcji ratowania Piromana, który będąc mocno znietrzeźwiony, wpadł do rzeczki o nazwie Iłżanka płynącej nieopodal iłżeckiego zamku. Rybak, wydając z siebie bulgoczący odgłos, upadł na ziemię. Po trzech minutach spadła również jego głowa odrąbana przez siekierę przeciwpożarową Phila. Tymczasem nasz wiking pędził już daleko od miejsca owego zdarzenia.
Gdzieś z oddali dobiegły głosy:
- Tato, a dlaczego ten las jest taki duży?
- Bo jest tutaj tartak – odpowiedział ojciec pięcioletniej dziewczynki.
- A dlaczego tutaj jest tartak?
- Bo są tu wiekowe drzewa.
- A dlaczego są tu wiekowe drzewa?
Odpowiedź zamarła na ustach ojca, który zauważył wypadającego spomiędzy wiekowych drzew, plującego czerwoną pianą na swą sięgającą pasa, splątaną w warkoczyki, ognistą brodę, Phila, wydającego ze swej gardzieli furyjny ryk godny wokalisty starachowickiego zespołu Sauron.
Zanim ojcu zdołał się otrząsnąć z szoku, przez purpurową paleozoiczną drogę przebiegł spieniony, wściekły, nazistowski wiking.
Na ten fakt dziecko pozostało dziwnie obojętne. Stwierdziło jednak zaskakująco przykry fakt.
- Tato – dziewczynka otworzyła szerzej oczy – ten pan ma na sobie glony... takie fuj... zielone...
Wiking nie wahał się długo. Zanim dziewczynka skończyła swoja kwestię, obrócił się i wściekle rzucił na nią. Ale zatrzymały go spadające z balkonu pobliskiego bloku mokre, beżowe, aczkolwiek poszarzałe i styrane majteczki w kropeczki. Na swoje nieszczęście, stał nieopodal niebieskiego samochodu, gdzie zmierzały owe gacie. Przez nieszczęśliwy przypadek, spadły z głośnym i donośnym plaskiem na już przystrojoną moczarką kanadyjską uchachaną philowską japę, co dało ojcowi czas na otworzenie wiekowej, starej, grubej księgi, w której zawsze nosił przepocony biały t-shirt.
Tego, co się stało, nie były w stanie przewidzieć nawet najmądrzejsze afrykańskie pawiany wróżące z kokosowych piór. Wiking Phil raptownie oswobodził swoją twarz od majtek i wznosząc wysoko ponad czuprynę swoją porośniętą stokrotkami i przyozdobioną burgundową krwią siekierę przeciwpożarową, natarł na dziecko, które odważyło się go znieważyć. W ojcu nagle wezbrała szalona odwaga. Cisnął wiekową księgę, która tak naprawdę była oryginalnym rękopisem kroniki Gala Anonima, gdzieś za siebie. Uczynił to z taką siłą, iż impet uderzenia powalił na ziemię najbliższe wiekowe drzewo. Jednocześnie trzymaną w drugiej ręce przepoconą białą koszulką zaczął wywijać niczym kowboj lassem w czasie rodeo. I podobnie jak kowboj lasso, wyrzucił ją przed siebie.
Koszulka leciała mijając wiekowe drzewa i wywijając radosne piruety, aż w końcu przeleciała tuż obok ucha wikinga, wydając z siebie dźwięk świergoczący niczym śpiewający w operze skowronek. Orientując się, iż chybiła celu, zakręciła ostro niczym bumerang i ostatecznie pacnęła w tył philowskiej głowy.
Wiking obrócił się i zaczął gonić uciekającą koszulkę. Sadził ogromne susy pędząc po suchej niczym kartka papieru leśnej ściółce. W końcu dopadł latającej w tą i spowrotem białej koszulki. Próbowała się wyrwać z ogromnych łapsk Phila, ale po chwili straciła siły i stała się potulna niczym muszka myszki Mikke. Wiking zaczął ją powoli rozkładać, aż na ziemię upadła kolorowa gazeta, która po chwili się samoistnie rozwinęła ukazując swą zawartość. Wielkie oczyska pozbawione powiek patrzyły na Phila z nieudawanym zainteresowaniem. Żywa ryba raz po raz otwierając i zamykając całuśne usteczka, machała radośnie płetwami i ogonem, wyraźnie dając znak, że ma ochotę na zabawę piłką tenisową.
- Oż! – widząc to Phil zaklął szpetnie. – Żywa ryba! CZYSTE ZŁO!
Usiadł na ziemi wpatrując się w hipnotyzujące skrzela. Wyciągnął rękę i łapiąc rybę za ogon, podniósł ją na wysokość swych oczu. Przestraszone stworzenie próbowało się wyrwać, lecz Phil zatopił swe ostre niczym piła motorowa zębiska w jej głowie. Ręką wymacał napisaną po chińsku japońską gazetę i ażeby umilić sobie posiłek, zaczął ją czytać.
Odciągnęło to jego uwagę od wesołej rodzinki. Ojciec z córką mięli więc czas, aby rozpalić ognisko i opracować oraz przy okazji skonstruować miotacz płonących szyszek. Sprawdzając zgodność wykonania maszyny z rysunkiem na piasku, nie wyjmując spomiędzy zębów kubańskiego cygara, ojcu rzekł patetycznie do córki:
- Zaraz mała zobaczysz, jak się rozprawia z takimi bestiami jak ten rudzielec.
- A dlaczego?
- Ponieważ tak uważam.
Po tych słowach pociągnął za spust i pierwsza śmiercionośna, płonąca szyszka pomknęła wprost na konsumującego wikinga. Dziecko podskoczyło z radości i zafascynowane otworzyło szerzej oczka, gdy płonący pocisk odbił się od ręki wikinga.
Phil nie poczuł bólu. Poczuł tylko palący gniew, gdy odbijająca się szyszka przypomniała mu o obecności wesołej rodzinki. Przypomniał sobie o zniewadze z ust dziewczynki („takie fuj... zielone!”). Zakipiała w nim wściekłość. Gestem przywołał do swego łapska porosłą stokrotkami siekierę i z nowym zapałem zaczął natarcie.
Suche igliwia oraz papierki po cukierkach chrzęściły pod jego obutymi w rzymskie sandały stopami. Ojcu raz po raz oddawał strzały z miotacza płonących szyszek, co jeszcze bardziej rozjuszało wikinga.
Aż w końcu stanął wprost przed ojcem. Wyglądał niczym wielki rudo-zielony smok. Uniesiona nad głowę siekiera przypominała wielki, ostry pazur. Słońce zawisło za plecami wikinga roztaczając swe promienie wokół jego ogromnej budzącej grozę sylwetki. Ojcu z całej twarzy przeciwnika widział tylko płonące rządzą zemsty oczy.
Wtem wiking rozwarł swe usta ukazując lśniące od próchnicy zęby.
- Czy w swoim projekcie kierował się pan analizą matematyczną z korzystnym lewarowaniem? – sączył słowa ochrypłym, gardłowym głosem. – Chyba nie bardzo, skoro śmiał pan mi przerwać posiłek!
Ojcu otworzył usta ze zdumienia. Opuścił swą broń zauważając, że płonące szyszki nie robią wikingowi większej szkody i tylko patrzył na wzniesioną w górę siekierę z krzepnącą na płatkach stokrotek krwią.
- Mo... mo... może za-a-wrzemy jakąś ugodę? – wyjąkał nie spuszczając wzroku z siekiery.
Phil w odpowiedzi tylko wyszczerzył zęby. Broń niebezpiecznie zadrżała mu w dłoni.
- Może jednak? – głos drżał ojcowi ze strachu.
Wtem wiking zakołysał się ostro. Oczy wylazły my z orbit. Sprawił to ostry niczym zadany sztyletem ból w lewej łydce.
„Co do kaczki...?” – zdążył pomyśleć Phil, nim zwalił się na ziemię.
Chwilę później jego oczom ukazała się dziewczynka, która go znieważyła, z krwią na zębach. Dotknął łydki... Jego krwią! Spróbował się podnieść, ale...
... coś dziwnego i czerwonego uderzyło go w pyszczydło.
- Pora na pomidora! – usłyszał radosny śpiew dziewczynki. – Bo pomidor to super gra, uhahaha, lalala!
- Dobra, dobra – rozdarł się na cały las. – Kapituluję! Już nie będę!
Dziewczynka przestała tańczyć wokół wikinga, a ojcu zamarł z pomidorem w ręce.
- Poddajesz się? – zapytał z niedowierzaniem. – Nie będziesz już nas gonił i dasz nam przejść?
Na twarzy Phila pojawiła się mina pełna żałości. Nieśmiało pokiwał głową na znak, że się zgadza.
Ojcu z córką podskoczyli z radości. Czym prędzej udali się paleozoiczną drogą do sobie tylko znanego celu, zapominając wziąć nawet wiekowej księgi spod zwalonego drzewa.
Zgnębiony wiking podniósł się powoli z ziemi.
- Ech, ciężki dzień... – rzekł ze znaczącym westchnieniem do siebie i wiekowych drzew. – Chyba lepiej, żeby już się skończył.
Po czym wziął do ręki upuszczoną uprzednio na ściółkę leśną siekierę przeciwpożarową i zaczął szukać drogi powrotnej do tartaku, gdzie czekała go jeszcze praca. Musiał jeszcze zabitego indora przerobić na wełnę mineralną do izolacji podłóg w drewnianych domkach.
KONIEC
W tym wszystkim najgorsze jest to, że wczoraj zaczołem pracę nad kolejną częścią, któa opowiada o sielkim życiu Phila, bandy żuli i mistrza Yunga, ale to dopiero jak skoncze... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|