Danaet Bildhorn
Władca Tual'u
Dołączył: 01 Maj 2006
Posty: 431 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Krasnoludzkie Królestwo
|
Wysłany:
Pon 19:34, 19 Lis 2007 |
|
Dzień pierwszy
Ranek, pora, o której się obudziłem wydawała mi się rankiem, przywitał mnie widokiem śpiących towarzyszy. Było jeszcze ciemno w komnacie jednak bogowie obdarzyli nas kilkoma potrzebnymi darami. Jednym z nich było widzenie w całkowitym mroku. Nie był to szczyt marzeń, wszystko było szare i mało wyraźne, ale wystarczyło do przetrwania, gdy nagle w podziemiach kopalni albo w mrokach nocy zabraknie jakiegokolwiek źródła światła. Tak, więc widziałem komnatę całkiem dobrze.
Tuz po mnie obudził się Barel. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Gdy uchwycił moje spojrzenie zasalutował i uśmiechnął się ukazując rząd nierównych zębów.
- To co sierżancie, budzimy hołotę? – pytanie zadał cicho, konspiracyjnie. Zaskoczył mnie brak butności w jego głosie. Mówił jak równy z równym.
- Budzimy… - ledwo zdołałem skończyć krasnolud krzyknął donośnie.
- Wstawać kobitki! Dziś wasz pierwszy dzień na pierdolonym końcu świata. Żywo, żywo nie ociągać dup! To nie burdel tu się nie śpi! Armia wstaje rano! W wojsku nie walimy konia do południa!
Zanim skończył wszyscy jak na komendę stali już w szeregu. Runa zatliły się lekko ukazując mój oddział. Głos Barela do złudzenia przypominał musztry „Czaszkogniota”. Sam ledwo powstrzymałem się od stanięcia w równym szeregu. Gdy czarnobrody krasnolud skończył sam stanął z kompanami. Uśmiech dumy nie schodził mu z twarzy. W jego oczach jednak odkryłem wielki żal czy tęsknotę za dawnymi dniami. Wówczas zgadywałem nie mając pewności, ale podejrzewałem, że Barel był onegdaj sierżantem, który z jakichś powodów został zdegradowany i przeniesiony tutaj. Z pewnością nie za kilka bójek. Kolejna tajemnica. Nic mi było do tego. Bruin, Barel czy Merw. Nie obchodziły mnie ich prywatne sprawy. Liczyło się jedynie to jakimi są wojami i czy dadzą radę uratować własne dupy gdy będzie pora na to.
Zlustrowałem moich podwładnych. Opuchlizna na twarzy Bruina powoli schodziła. Zaschnięta krew na jego włosach i brodzie przybrała rdzawą barwę. Widząc jak się mu przyglądam jak poparzony skoczył umyć twarz. Gdy wrócił zacząłem.
- Barel dał dziś popis tego, czego nie powinien robić żaden z was.
- Czyli nie podszywać się pod pana sierżanta – zażartował Merw. Oddział zarechotał. Ja z nim.
- Tak chłopcy. Witamy na pierdolonym końcu świata. Podejrzewam, że od dzisiaj będziemy używać tego na dzień dobry. Pamiętajcie o dwóch rzeczach. Choć wkoło same bratnie dusze to jesteśmy tu nowi i nie znamy wszystkich obyczajów. Nie chcę abyście wyłazili z mordami do starszych stopniem i nie spoufalali się z nimi. Po drugie nie chcę żadnych sporów w kompanii – tu wymownie spojrzałem na Merwa po czym przeniosłem wzrok na Bruina. – Zrozumiano?
- Ta jest! – chór gardeł niósł się echem po korytarzu, gdyż drzwi otwarły się w momencie gdy zatliły się runa.
- No to micha i poranna zaprawa.
- Ale, sierżancie – zaczął Merw – Może odpuścimy dzisiaj. Pierwszego dnia to może byśmy poszukali jakiś białogłowych co to…
- Stul pysk! - syknąłem
W odpowiedzi spotkałem się ze wzrokiem Merwa. Wpatrywał się we mnie i wówczas byłem tego pewien chciał jednego – zabić mnie. Jednakże owe zamiary odłożył na później bo spuścił wzrok i uśmiechnął się głupio.
- Tak jest. – szepnął.
- No dobra. Zbierać rzyci.
Zanim ruszyliśmy Gral rzucił runa czyszczące, standardowa procedura. Wymamrotał kilka słów runicznych i rzucił w powietrze trochę pyłu z jakiegoś kryształu (a może był to zwykły piasek?).
Zaprawa składała się ze zwykłego biegania i ćwiczeń na korytarzu. Wiele oddziałów robiło podobnie. Nie wchodziliśmy sobie w drogę. Z Merwem również. Był spokojny, lecz widziałem jak korci go, aby dorwać się do mojego gardła. Po godzinie ruszyliśmy do kantyny. Gral zapamiętał drogę lepiej od pozostałych i prowadził nas prosto do źródła miłych dla żołądka zapachów. W kantynie było tłoczno i duszno. Ponad sto krasnoludzkich gardeł przekrzykiwało się w rozmowie. Kuchty ledwo nadążały z wydawaniem strawy. Ustawiliśmy się w kolejce. Wczorajsze wspomnienia zatarły się już i mój żołądek wołał tak głośno, że prawie zagłuszał ogólny gwar. Zajęliśmy stół gdy ten zwolnił się. Oddział, który zajmował go przed nami zostawił burdel większy niż grupa orków przechodząca przez wioskę. Barel odgarnął sękatą dłonią resztki jedzenia ze stołu, postawił swoją porcję i zaczął jeść. Był przyzwyczajony do takiego stylu życia. W Forcie nie było lepiej jednak tam zawsze byli pomywacze, którzy sprzątali w kantynie. Widać tu na froncie każda para rąk musiała umieć jedno – trzymać topór. Reszta chłopaków uczyniła podobnie, ja też. Jedliśmy w milczeniu. Przerwał je Gral.
- Jak myślicie, kiedy poślą nas na front?
Merw przeżuwając kawał chleba wymamrotał
- Jak dla mnie możemy iść już dziś. Ciekawe co te orki potrafią.
- Potrafią rozpłatać bebechy takich chojraków jak ty Merw – odciął mu Gral
- Stul pysk kutasie – Merw poderwał się na równe nogi a jego dłoń już wędrowała w kierunku topora. Rzuciłem się w jego kierunku jednak Barel był szybszy. Zdzielił Merwa łokciem w lewą skroń. Ten zatoczył się i gdy próbował utrzymać równowagę mocny sierpowy wylądował na jego twarzy. Czarnoskóry krasnolud padł na kamienną podłogę. Wrzawa w kantynie ucichła. Merw próbował wstać jednak ręka, na której się podpierał została kopnięta przez Barela. Chrupnęła kość. Krasnolud krzyknął. Rzuciłem się ku Barelowi, Gral ruszył mi z pomocą. Jakiś krasnolud z kolczykami w uszach doskoczył do Merwa który zdrowa dłonią sięgał po sztylet w bucie. Złapaliśmy Barela. Skurczybyk był silny jak byk.
- k*rwa mać! – krzyczał Merw – Złamałeś mi, k*rwa rękę!
Leżał twarzą do ziemi. Na nim leżał krasnolud z kolczykami, który wywinął mu zdrową rękę do tyłu i unieruchomił.
- Co tu się k*rwa dzieje. – rozpoznałem głos sierżanta Refta. Zebrani wkoło rozstąpili się jak oparzeni.
- k*rwa – jęknął sierżant widząc cała scenę.
Barel, który do tej pory rzucał się i wił uspokoił się. Puściliśmy go niepewnie. Stał jednak spokojnie.
- Darak! Co to k*rwa jest?
- To moja wina – uprzedził mnie Barel.
- Nie obchodzi mnie k*rwa czyja, posprzątajcie ten burdel zanim pojawi się ktoś z wyższej szarży. I pamiętajcie – zwrócił się do obecnych a stu krasnoludów słuchało – mordy na kłódkę. Ty – wskazał na Grala – Poskładaj mu tą łapę.
Reft klęknął przy Merwie, na którym ciągle tkwił krasnolud z kolczykami w uszach. Reft zwrócił się do niego po imieniu, chyba Grofg, i kazał mu zejść. Gdy ten to uczynił sierżant silnym ramieniem przyszpilił Merwa plecami do ziemi i wyszeptał mu coś na ucho. Gdy go puścił Merw oddychał ciężko.
- Sierż… - zacząłem, lecz ten odepchnął mnie i podszedł do Barela.
Patrzyli na siebie przez ułamek sekundy. Tyle wystarczyło, aby Barel zgiała się w pół po ciosie Refta i padł na ziemie, gdy ten złapał go za ubranie u rzucił. Jemu też sierżant przystawił swą poparzoną twarz do ucha i coś wyszeptał.
Tymczasem Gral już kończył składać runa na dłoni Merwa.
- Pamiętajcie jedno – rzekł Reft do ogółu -Nie jesteśmy tu aby się zabijać, lecz po to aby zabijać orasy. A jeśli ktoś chce aby te najechały Marchie to od razu k*rwa zaproście ich do swoich domów. Kilku krasnoludów z aprobatą pokiwał o głowami.
Staliśmy przez chwilę oszołomieni. Burza uczuć i pytań szalała we mnie. Gdy się uspokoiłem skonstatowałem, że stoję wraz z Gralem, Warskiem i Fermarem na korytarzu. Reszta chłopaków poza Merwem oddalona od nas może o dziesięć metrów rozmawiałą o czymś z Barelem. Sam Merw siedział w kucki przy przeciwległej ścianie i oglądał uszkodzoną dłoń.
- Przez kilka dni nie powinieneś jej forsować. – zaczął Gral – Runotwórcy nie są cudotwórcami. Złożyłem ci rękę najlepiej jak potrafiłem i przyspieszyłem procej gojenia isę uszkodzeń. Jednakże na końcowy efekt będziesz musiał poczekać dzień lub dwa. A i wtedy…
- Nie pierdol, wiem. Nie jesteś pierwszym cyrulikiem, który mnie łatał.
Merw wstał. Rzucił mi spojrzenie, którego do końca nie rozumiałem. Było w nim wiele żalu i złości a jednocześnie wydawało mi się, że ujrzałem w nim gest przepraszający.
Tymczasem reszta oddziału z Barelem na czele ruszyła w naszą stronę.
- Sierżancie – zaczął Barel, jednak ja uciszyłem go gestem dłoni.
- Cisza. Wyjaśnijmy sobie jedno panowie. Nie jesteśmy tu na wypoczynku. I jak trafnie zauważył sierżant Reft stoimy po tej samej stronie barykady. Dlatego…
- To isę więcej nie powtórzy – uciął Barel. – Jestem porywczy, ale jak widać nie tylko ja.
Silne Ramię skierował wzrok na Merwa i Grala. Poczyniłem podobnie. Chwila niezręcznej ciszy trwała dość długo. Nie tylko z powodu sytuacji lecz również dlatego, że dwóch krasnoludów wyższej szarży mijało nas w drodze do kantyny.
- Zasada pierwsza – zacząłem – żadnych sporów czy bójek w oddziale. Jak chcecie coś sobie powiedzieć mówcie prosto z mostu ale jak chcecie coś poprzeć czynami to tylko w kwaterze i pod moim okiem. Zrozumiano?
- Tak jest, panie sierżancie.
- Dobra. Merw mam nadzieję, że ty, Gral i Barel wyjaśniliście sobie już wszystko. Teraz spierdalać mi do kwatery i czekajcie na mnie. Przyjdę z rozkazami i wyjaśnię sprawę z Reftem.
- Dobra myśl sierżancie – rzekł Warsk – Mi też coś dziwnie zapachniało w kantynie. Ta jego mowa…
- No, coś tu cuchnie. – skomentował Merw
- Tak jakby szarże dzieliły się na wojów i sierżantów po jednej stronie i resztę kadry po drugiej.
- Zobaczymy co wywęszę – rzekłem na odczepne. Nie chciałem wdawać się w zbędną dyskusję z chłopakami. Zresztą nie miałem najmniejszego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi i na razie nie chciałem spekulować.
- Ruszajcie się.
Opuściłem ich i ruszyłem do kwatery oficerskiej – do miejsca gdzie spotkaliśmy Refta po raz pierwszy. Robiłem to z mieszanymi uczuciami co do Merwa i Barela jednak z drugiej strony nie sądziłem aby Merw ryzykował zdrowie a Barel miał nie dotrzymać słowa.
Miałem nadzieję, że moja pamięć co do ułożenia labiryntu korytarzy Dar-Azrak nie zawiedzie mnie. Za pierwszym razem minąłem zakręt, który miał mnie zaprowadzić do kwatery oficera. Gdy mijałem go po raz drugi tylko przypadek sprawił, że skręciłem weń. Mignęła mi tam sylwetka kapitana, u którego się meldowaliśmy. Krzyknąłem krótko a ten zatrzymał się. Podbiegłem truchtem i zasalutowałem.
- Daj spokój, coś ty nowy? – kapitan przypatrywał mi się uważnie. – A tak, to twój oddział wywlókł mnie wczoraj z koi. Czego?
- Panie kapitanie, gdzie mogę znaleźć sierżanta Refta?
- Pochodnię? A po co ci on. Chyba, że chcesz zaciągnąć się do Miotaczy. A nie wyglądasz.
- Nie panie kapitanie. Tu chodzi o inną sprawę.
- No to może ja ci pomogę synu. – rzekł kapitan podejrzliwie. – O co chodzi?
Szybko układałem w myślach jakiś dobry i logiczny powód dla którego mógłbym chcieć spotkać się z Reftem.
- O przydziałowe porcje kory Nju - skłamałem.
- A! To jeszcze nie wiecie? Ostatni transport przechwycił wróg. Chłopaki tak się wkurwili, że cała twierdza razem z cywilami chciała wziąć odwet na zielonoskórych skurwysynach. Ale jak dobrze popytasz to ktoś wam odstąpi działkę. Oczywiście, jeśli masz odpowiednio dużo monet. He, he.
Przez chwilę milczałem. Po czym rzekłem konspiracyjnie.
- Słyszałem, że Reft ma trochę towaru, dlatego o niego pytam.
- Reft! Ochujałeś! – kapitan prawie krzyknął – Reft nie zbliża się do tego świństwa od kiedy orki zrobiły mu z twarzy rozdeptane ciasto. Reft nie zbliża się nawet do pochodni na odległość metra. Nie wiem, kto ci takich rzeczy.
No cóż wpadka na całej linii.
- Tak słyszałem…
- To ktoś robi sobie z ciebie hecę jakiej mało synu. I to mało przyjemną dla Refta. Dobra jak nie masz nic konkretnego to żegnam. A i jeszcze jedno, nie wkurwiaj Refta, bo dostaniesz taki wpierdol nie tylko od niego ale od każdego Miotacza.
- Tak jest – szepnąłem.
Gdy kapitan odszedł i zostałem sam na korytarzu zaczęła dręczyć mnie niespokojna myśl, że w twierdzy dzieje się coś niedobrego. Rozumiem rywalizację wśród oddziałów. To normalne w każdej jednostce. Szczególnie, gdy trafiają się oddziały elitarne jak Miotacze. Kimkolwiek by nie byli zdawali się stanowić legendarną grupę, z którą lepiej nie zadzierać. No dobrze, pomyślałem, czas odebrać rozkazy. Nie było to zadanie trudne gdyż od początku wiedziałem, do kogo mam się po nie zgłosić – do pułkownika Barri’ego. Problemem stanowił fakt, że nie wiedziałem gdzie go znajdę. Tu z pomocą przyszedł mi krasnolud, który w kantynie obezwładnił Merwa. Zakolczykowany w niemodny już sposób (obecnie kolczyki, jeśli już, nosiło się wyłącznie podczas uroczystości, na co dzień nie wypadało). Po krótkiej rozmowie, podczas której dowiedziałem się, że wołają go Uli, że jest z dwunastego oddziału patrolowego i że mam cholernie niezdyscyplinowanych podkomendnych. Pomiędzy tymi uwagami powiedział mi jednak gdzie znajdę mojego przełożonego.
- Wysoka szarża ma swoje kwatery na poziomie trzecim. Ale jak chcesz – nie używał mojego stopnia, widać taka tu tradycja, a może nie czuł się odpowiednio mówiąc sierżancie do kogoś młodszego od siebie? – meldować i odbierać rozkazy to musisz udać się do Hali Odpraw który jest pięć poprzeczniaków sąd.
Zapytany odparł, że poprzeczniaki to poprzeczne korytarze. Pożegnałem się i ruszyłem.
Hala była iście ogromna. Sklepienie na pięć do szejściu metrów. Filary zdobione wizerunkami bogów, wśród których dominował Tessen – bóg wojny i Halla – bogini obrony. Z Hali było około dwudziestu wyjść, z pewnością, dlatego aby ci, którzy są na odprawie nie musieli tłoczyć się w kolejkach.
Jakież było moje zdziwienie, gdy spotkałem tu około pięćdziesięciu innych sierżantów, którzy oczekiwali na swoich przełożonych. Po kwadransie pojawili się. Ośmiu poruczników, dwóch kapitanów i pułkownik Barri.
- Baczność! – zakrzyknął jeden z poruczników – Oficerowie w sali!
Gdy Barri dał znak spocznij porucznicy poczęli rozdawać papiery z rozkazami. Pułkownik mówił.
- Sytuacja jest następująca. Wróg przemieścił się do podnóży wzgórza Dar-Haul. Podejrzewamy, że planują zająć lasy na południowej części wzniesienia. Będzie to dla nich doskonałą kryjówka, gdyż lasy chowają w sobie masę pieczar i jam. Zwiadowcy donoszą także o grupie trollach inżynierów, którzy mają ponoć plany nowych machin oblężniczych.
Szmer rozszedł się po sali. Nawet porucznicy popatrzyli po sobie. Widać była to wiadomość świeża i znana jedynie wysokiej szarży.
- Dlatego postanowiliśmy wysłać grupę zwiadowców, która przypatrzy się sytuacji z bliska. Do tego zadania wyznaczyłem ósmą. Sierżancie Gaum.
Mężny krasnolud z blizną ciągnącą się od skroni aż do połowy policzka wystąpił i zasalutował pułkownikowi.
- Tak jest, panie pułkowniku. Ja i moi chłopcy będziemy gotowi w przeciągu godziny.
- Dobrze. Jednakże aby wasze ruchy były niezauważone postanowiłem wysłać dwa oddziały ochotników, którzy odciągną wzrok wroga od ósmej.
- Sierżant Berm zgłasza piątą. – rudowłosy krasnolud z długą do pasa brodą wystąpił z szeregu.
- Dobrze. Kto jeszcze?
Do dziś nie wiem, czemu to zrobiłem. Może odezwała się we mnie brawura, może chciałem zabić kilku orków, albo po prostu z głupoty. Lecz dziś gdy patrzę na to z perspektywy czasu myślę, iż uczyniłem to po to aby pokazać wszystkim, że mój oddział jest prawdziwie zgranym i dobrze działającym trybem w machinie wojennej generała Stailina i Jego Królewskiej Mości.
- Sierżant Darak zgłasza szóstą.
Wystąpiłem na przód.
- Wyśmienicie. – choć głos pułkownika był spokojny to w jego oczach ujrzałem zaskoczenie. Zresztą kilka par oczu zwróciło się w moją stronę. Rozpoznałem w nich świadków zdarzenia w kantynie. Westchnąłem i rzekłem.
- Będziemy gotowi na czas.
- Obecnie to priorytet. Jeśli chodzi o resztę sytuacji to jest ona bez zmian. Gdyby coś się zmieniło wasi przełożeni będą was informować na bieżąco. Odprawy poszczególnych oddziałów odbędą się za godzinę w Komorze. Odmaszerować.
Gdy znalazłem się z powrotem przed drzwiami naszej kwatery nie wiedziałem co powiedzieć chłopakom. Mogłem skłamać i rzec, iż taki otrzymaliśmy rozkaz. Mogłem powiedzieć, że wylosowano nasz oddział. Jednakże co by to zmieniło. Nie chciałem aby mieli mnie za tchórza. Dobry dowódca potrafi podejmować szybkie i rozsądne decyzje. Tego mnie uczono. A najważniejsze – trafne. Jakiś krasnolud przechodzący obok poklepał mnie po ramieniu i życzył powodzenia. Milcząc odprowadziłem go wzrokiem, po czym szarpnąłem odrzwia naszej kwatery.
- Chłopaki – rzuciłem krótko – ruszamy w teren.
Całą siódemka poderwała się na równe nogi. Merw, Barel i Burkt siedzieli wówczas przy stole i grali w kości. Gral strugał swym sztyletem jakieś runa na kawałku drewna. Fermar i Bruin ślęczeli nad jakimś zwojem najpewniej mapą Środkowej Marchii – ich rodzimych stron. Warsk sprawdzał stan swego oręża – dwóch misternie zdobionych mieczy, które otrzymał od swego nauczyciela w Vay – ludzkim mieście. Teraz gdy padło hasło, którego tak każdy obawiał się w Dar-Azrak dwie kości spadły na podłogę a stołki, na których siedzieli grający przewróciły się z hukiem. Zwój sfrunął delikatnie z koi szeleszcząc lekko. Sztylet Grala zastygł w bezruchu na jednym z wyżłobień a miecz Warska szybko powędrował do pochwy.
- Jak to?
- Kiedy?
- Dokąd?
- Na pewno rutynowy zwiad.
Padały pytania. Gdy wyjaśniłem sytuację Bruin podszedł do mnie i rzekł.
- Ja pierdolę. Nigdzie nie idę. Nie dam się zabić na tej głupiej wojnie.
- Cóż - zaczął Merw – Jak nie pójdziesz elfi kutasiku to twoje flaki ozdobią mury tego grobowca.
Bruin miał już coś powiedzieć, lecz ubiegłem go znając porywczość Merwa.
- Spokojnie. Idzie z nami oddział sierżanta Berma. Widać po nim, że to doświadczony woj. I zna dobrze teren. Zresztą wszyscy przeszliśmy podstawowe szkolenie dotyczące taktyki i metod działania orków. Nie ma się co obawiać.
- Ta, a te nowe machiny co na nas szykują? Tego nie było na szkoleniu. Skąd mamy wiedzieć, że do tej pory nie zmieniło się już wszystko czego nas uczyli?
Tym razem ubiegł mnie Barel. Jego głos był surowy i ostry.
- Słuchaj no paniczu, bo tak chyba mamy do ciebie mówić. To, że urodziłeś się o jedną półkę wyżej niż reszta z nas nie oznacza, że twoja dupa jest bardziej ważna i czystsza od naszych. Strzała czy bełt wroga tak samo zrani nasze dupy jak i twoje. A może jest inaczej? Zdejmij porty to sprawdzimy – tu Barel począł odpinać pas.
- Dość! – powstrzymałem go – Nie czas miejsce na to. Bruin, zrozum. Nie nasza to wina, że tu trafiłeś. Cokolwiek się zdarzyło, cokolwiek wpłynęło na fakt umieszenia cię tu to już historia. I szczerze powiedziawszy nie obchodzi ona większości z nas. Dokonało się. Nie masz na to jak widać wpływu. A sądzę, że przydasz się nam bardziej podczas tej wyprawy niźli w lochu obok jakiś zielonych mord i innych dezerterów.
Bruin milczał, lecz wyglądał na bardziej przekonanego niż przed chwilą.
- Dobrze – rzekłem do kompanów – Merw. Ty masz za zadanie wywiedzieć się gdzie jest rzeczona Komora, w której mamy mieć odprawę. Barel. Za kwadrans chce mieć dokładną lokalizację zbrojowni. Warsk i Fermar wy dwaj zajmiecie się resztą ekwipunku. Burkt i Bruin na jednej nodze po jakąś gorzałę Gral, ze mną.
W krasnoludzkiej armii otrzymasz wszystko, co zechcesz, jednak najpierw musisz się o to wyprosić.
- Tak jest! – zakrzyknęli mniej lub bardziej entuzjastycznie.
- Tylko żywo. Do odprawy mamy mniej niż godzinę. Zbiórka tutaj za dwa kwadranse.
- Sierżancie – wtrącił Merw
- Hę?
- Dlaczego ja idę na spytki?
Uśmiechnąłem się tajemniczo. Po stylu, jakim posługiwał się ten krasnolud podejrzewałem, że ma nie tylko blade pojęcie o półświatku. Byłem prawie pewien, że albo został przymusowo wcielony do armii albo ukrywał się tu przed sprawiedliwością. Tak czy siak chciałem mieć z niego jak najlepszy pożytek. A kto umie lepiej zdobywać informacje niż złodziej czy ukrywający się przestępca?
- Bo masz najdłuższy język z nas wszystkich, no i jakbyś zapomniał twoja dłoń nie utrzyma butelki z gorzałą tak sprawnie.
Merw zaśmiał się sztucznie.
- Śmieszne k*rwa.
- Właśnie, sierżancie – Gral nie był w najlepszym nastroju. – Z jego dłonią nie jest kiepsko, ale nie jest też najlepiej. Może powinien go obejrzec bardziej doświadczony Runo…
- Dam sobie radę. – przerwał mu Merw – Z tobą rozprawiłbym się szybko jedną ręką. Z orkami też sobie poradzę.
- Cisza i zapierdzielać do swoich obowiązków.
Gdy zostaliśmy tylko ja i Gral. Miedziobrody krasnolud spojrzał na mnie.
- O co chodzi sierżancie. Dokąd idziemy?
- Też masz wrażenie, że dzieje się tu coś nie tak?
Podwładny spojrzał na mnie i energicznie pokiwał głową.
- Zostawiłem cię ze sobą, bo może przyda się twoja znajomość run. Słuchaj czy potrafisz przy ich pomocy dowiedzieć się gdzie znajduje isę dana osoba?
Błękitny Krzyż podrapał się po głowie. Podszedł do swego plecaka i przeszukał go dokładnie. Potem uczynił to samo z kurtą. Gdy w bocznej kieszeni namacał to, czego szukał na jego twarzy pojawił się radosny uśmiech. Z kieszeni wyjął okular wielkości dłoni.
Patrzyłem na niego pytająco.
- Dostałem od dziadka. Też był runotwórcą. Sam kryształ nie potrafi lokalizować zgub. Raczej ujawnia niewidoczne. Nie wiem czy to prawda, ale wierzę dziadowi.
- Jak ma nam to pomóc?
- Jeżeli odpowiednio ułożę runy to kryształ może nam wskazać miejsce położenia dowolnego przedmiotu.
- Lub dowolnej osoby?
- Z osobami nie jest tak łatwo. Zlokalizowanie cóż, zależy. Jeśli dana osoba chce być znaleziona, to wówczas nie ma najmniejszych problemów. Najlepszym przykładem są zaginieni, czy porwani. Jednak jeśli ktoś nie chce być znaleziony a do tego dysponuje magią lub bardzo silną wolą, cóż wówczas zadanie jest komplikuje się.\
- A jeśli ani jedno ani drugie? -spytałem, choć w głębi podejrzewałem jaka padnie odpowiedź.
Gral wzruszył ramionami i rzekł
- Wtedy to już tylko zależy od szczęścia.
Pokiwałem posępnie głową.
- A kogo szukamy.
- Refta.
- Nie lepiej popytać o niego?
W tym momencie wolałem przemilczeć moją rozmowę z kapitanem.
- Chodzi o dyskrecję, a jak na razie jedynie wam mogę zaufać.
- Jak pan myśli sierżancie, o co w tym wszystkim chodzi? Po bójce Barela i Merwa…
- Nie nazywajmy tego bójką – prychnąłem – To wyglądało jak znęcanie się.
- Mniejsza. Po incydencie w kantynie Reft zachowywał się jakby szarża wręcz nie mogła się dowiedzieć o tym, co tu się wyprawia. Przecież bójki między chłopakami to norma. Sam w jednostce brałem w kilku udział. To tak normalne jak to, że słońce wschodzi z rana a zachodzi wieczorem.
- Tak. Ale czy nie zauważyłeś, że Reft wręcz bał się, że oficerowie dowiedzą się czegokolwiek. I zabronił nawet myśleć o tym wydarzeniu.
- A potem…
- A potem coś szeptał Barelowi i Merwowi. Nie wygadali się?
- Co im powiedział? – wzruszył ramionami - Prędzej bogowie zstąpią na ziemię.
- k*rwa. Nie ważne. Pociągnę ich za języki na zewnątrz. Z dala od wścibskich uszu. Tymczasem do dzieła. Przed wymarszem chcę jeszcze dorwać Refta.
Gral syknął przez zęby i pokręcił głową.
- Nie da rady. Taka operacja trwa od trzech do sześciu godzin.
- k*rwa mać! - zakląłem po raz drugi i uderzyłem dłonią w stół.
Pomyślałem chwilę. Nie warto było roztrząsać teraz kwestii spotkania z Reftem.
- Dobrze. Szykujmy się. Podejrzewam, że wyruszymy wraz z piątą na sam przód, aby odciągnąć wzrok wroga od ósmej. Tak, więc zanim wyruszymy chcę abyś miał wszystko, co będzie potrzeba do opatrzenia ran. W razie czego – dodałem szybko.
- Mam sporo elementów run. Nawet jakbym chciał coś więcej to na razie nie wiem skąd to wziąć.
- To leć popytaj. Masz kwadrans. Chyba, że potrzebujesz więcej? – wiedziałem, że Gralowi muszę dać czas na wyposażenie się. Od niego zależały nasze dupy, gdybyśmy nagle zaczęli krwawić.
- Postaram się, panie sierżancie.
- Darak. Zauważyłem, że nie używa się tu stopni, jako takich.
- Ja też. Dziwne, nie? No, ale może to taka moda na froncie.
- Może.
Gdy Gral wyszedł pogrążyłem się w myślach. Nie myślałem już o sprawach dotyczących twierdzy. Interesował mnie tylko zwiad. Tak to sobie nazwałem. Oszukiwałem sam siebie, że była to misja, podczas której na pewno zetkniemy się z wrogiem. Byliśmy cholerną przynętą. Dlatego Barri szukał ochotników. Dlatego też nazywałem to zwiadem. Wstałem i począłem sprawdzać wyposażenie plecaka. Lina. Długa i solidna. Haki do wspinaczki. Nie potrafiłem się tym dobrze posługiwać. Wychowałem się na równinach jednak było to podstawowe wyposażenie górskich oddziałów. Nóż z piłą do cięcia mocnych wiązań. Racej mało przydatny gdy ma się potężny topór ale łatwo go ukryć w rękawie gdy właśnie się odkryło, że jest się jeńcem wojennym. Huba i krzesiwo. Tak na wszelki wypadek gdyby runotwórca nie był w stanie rozpalić ognia. Osełka do boni. Dobra z mocnego kamienia. Sakwa z monetami. A tak na zaś. Dwa bukłaki. Odłożyłem jeden gdyż podejrzewałem, iż śnieg wystarczy nam do uzupełniania zapasów wody. Drugi zawsze napełniony dobrą krasnoludzką gorzałą. Pociągnąłem łyk. Ciepło spłynęło gardłem i rozgrzało żołądek. Niby nic a cieszy. Mogłem pozwolić sobie na to rzadko, ale dziś czułem, że nawet gdybym się uchlał w trupa wybaczono by mi to. Jakiś runotwórca przywróciłby mnie do stanu używalności i ruszylibyśmy na… zwiad.
Spojrzałem na tatowy topór. Jego ostrze mogło już dziś zakosztować owczej krwi. Staruszek byłby dumny.
- Może… - szepnąłem.
W tym momencie do kwatery wpadł Merw.
- Załatwione panie sierżancie. Komora to przedsionek twierdzy. Tam czeka na nas kapita Yark wraz z pułkownikiem Barrim. Ruszamy pierwsi. Po nas piąta a godzinę później ósma.
- No, no Merw. Postarałeś się wywiedzieć wszystkiego. Szykuj się. Zaraz będzie reszta chłopaków.
Gdy zjawili się inni nastroje były już lepsze. Bruin nie narzekał. Barel wywiedział się gdzie jest zbrojownia, jednak nie było to konieczne gdyż jak rzekł mieliśmy dostać ekwipunek tuż przy samym wyjściu – w Komorze.
Gorzała, którą przynieśli Burkt i Buin nie była najlepsza, ale znośna. Kazałem chłopakom nalać sobie do bukłaków i pozwoliłem na jedną kolejkę przed wymarszem. Skompletowaliśmy ekwipunek przy pomocy Warska i Fermara, którzy dzielnie przytaszczyli do kwatery górę śmieci. W większości niepotrzebnych ale skąd mogli wiedzieć.
- Dobrze panowie – zacząłem – Czas ruszać. Mam nadzieję, że pamiętacie zasady, jakie przedstawiłem rano. Opuścimy bądź, co bądź obiad, ale mamy prowiantu na dziesięć dni. Nie pomrzemy z głodu. Zostawiamy bukłaki na wodę. Nie przydadzą się w krainie gdzie zalegają tony śniegu. Drugi bukłak mamy na rozgrzewkę, tylko mi go nie nadużywać. Teraz ostatnia sprawa. Jak zapewne się już domyślacie jesteśmy przynętą, która ma odwieść wrogi wzrok od haczyka. Dlatego też chcę, aby wasze topory i kusze były w gotowości nawet gdy będziecie szczać na pobliskie krzaki. Niezależnie od tego, co powie nam kapitan Yark chcę jednego. Nie oddalacie się zbytnio. Idziemy zwartym szeregiem. Jak jeden idzie srać, drugi patrzy jak mu gówno wypada. Zrozumiano?
- Tak jest! – ryknęli zgodnie.
Ruszyliśmy do Komory. Nie było fanfar. Nie było kwiatów, które nas żegnały. Jedynie zimne mury Dar-Azrak, które śpiewały echem naszych kroków.
W komorze czekała na nas już piąta. Sześciu tęgich krasnoludów i sierżant Berm. Domyślałem się, że nie jest to ich pierwsza taka misja. Kapitan Yark był całkiem łysym krasnoludem z tatuażami pokrywającymi jego czaszkę.
- Ło przyszło mięcho – syknął jeden z podwładnych Berma – wysoki, silny. Przez plecy przewieszony miał dwuręczny topór.
- Zamknij paszczę – skarcił go Berm.
- Witamy. Słuchajcie. Moi chłopcy nie są zbyt entuzjastycznie zastawieni, że idą z nimi świeże krasnale. Nie lubi niańczyć niedoświadczonych. Wiem, że nie byliście jeszcze na froncie więc kilka spraw.
- Nie kłopocz się bracie – przerwałem mu – Nie musisz się obawiac, że damy dupy, albo, że przez nas wpadniemy w zasadzkę. Jesteśmy tak samo zdeterminowani i przygotowani jak i wy. A jak, który będzie odstawał to sam mu skrócę żywota.
Berm uśmiechnął się kwaśno.
- Tylko nie wchodźcie nam w drogę.
Kapitan w milczeniu przysłuchiwał się naszej rozmowie. W końcu zaczął.
- Teren waszych działań będzie oddalony o pięć mil od trasy ósmego oddziału. Nie przekraczajcie wyznaczonej na mapie granicy. Idziecie łukiem przechodząc przez Dolinę Głębokich Dusz miedzy góra Erthim i Górą Thoulma. Tam musicie mieć się na baczności gdyż to doskonałe miejsce na zasadzkę. Zieloni na pewno skorzystają z takiej okazji. Pewno pomyślą, że jesteście wysłannikami do Twierdzy Meth oddalonej o pół tysiąca mil stąd. Tymczasem wy macie za zadanie nie odwodzić ich od tej myśli. Dlatego też otrzymacie oryginalne rozkazy płynące od nas do Meth. No prawie oryginalne gdyż Meth zna je już od dwóch dni. Po wtóre, macie nie wdawać się w otwartą walkę. Unikajcie ich jak ognia, szczególnie, że teren jest gęsto zalesiony, ale nie tak aby was spowalniał. Pytania?
- Ile ma trwać nasza misja? – spytałem
- Planowo ósma ma osiem dni na dotarcie do obozu wroga, zebranie danych i powrót. Wy macie sześć dni na zwodzenie wroga. Potem w zależności od sytuacji będziemy na was czekać jeszcze przez tydzień.
- A potem?
- Zostaniecie oficjalnie uznani za zaginionych.
- Jeszcze coś?
Milczenie widać oznaczało jak zwykle brak jakichkolwiek pytań. Chociaż tych cisnęło się wiele. Jednakże Berm jak i nasi chłopcy wykazaliśmy na tyle zdrowego rozsądku aby więcej nie pytać. Wszystko było jasne.
- No to powodzenia – rzekł kapitan.
Ruszyliśmy.
Jasne światło dnia oślepiło mnie gdy wrota Dar-Azrak otwarły się dla nas. Zaledwie wczoraj wkraczaliśmy do środka. Śnieg wydawał się jaśniejszy niż słońce w samo południe. Naciągnąłem ochronne szkła. Reszta zrobiła podobnie. Nasze wieczorne ślady zasypały nowe pokłady białego puchu. Wyglądało to tak jakby osiem duchów nawiedziło wczoraj twierdzę. Modliłem się do bogów abyśmy nie powrócili tu jako duchy. Gdy na chwilę przystanąłem, aby obejrzeć Dar-Azrak ujrzałem ją w całej okazałości w południowym słońcu. Była piękna. Wielka i ogromna. Napawała dumą i szacunkiem do jej budowniczych. Posągi przodków zaś patrzyły na swych synów jak ruszają na wojnę. Pomachałem jeszcze ręką do kapitana Yerka nim wrota zamknęły się. Ten nie odpowiedział na mój gest.
Zrównałem się z resztą.
- Sierżancie – spytał Bruin – A co jak ósmej się nie uda?
- Wtedy przejmujemy ich zadanie – odpowiedział w moim imieniu sierżant Berm.
Bruin pokiwał głową. Gral patrzył w niebo. Jego zatroskane oblicze nie wróżyło nie dobrego.
- Gral? – oderwałem go od jego myśli.
- Zbliża się zamieć.
Kilku krasnoludów z oddziału Berma zaśmiało się w łos.
- Śmiesz żartować – zaczął jeden z nich. Jego włosy były przetłuszczone, broda w nieładzie.
- Niebo jest tu takie cały czas. Tam – wskazał palcem na północ – Znajduje się całe masa orków, goblinów i innego paskudztwa. Mają machiny napędzane parą. Ich fabryki produkują broń. Dym z kominów unosi się cały dzień i noc. Oni nie śpią. Te skurwysyny nie potrzebują snu jak elfy. Stąd czarna chmura, którą nieopatrznie krasnalu wziąłeś za burzową.
- Hej – zaczął Bruin – Nie wiedze tu żadnych krasnali poza jednym, nie umytym kutasem.
- Odszczekaj to psie! – krzyknął tamten i gdyby nie Berm, który powstrzymał go gestem dłoni mogłoby dojść do bitki.
- Spokój jeden z drugim. Nie po to ruszyliśmy dupy z cieplutkich koi aby pozabijać się nawzajem. Amir uspokój swój temperament i zostaw trochę dla orasów.
- Poklepałem Bruina po plecach i minąłem go. Zrównałem się z Merwem. Zaczepiłem go pocichł tymi słowy.
- Słuchaj. Mam nadzieję, że nie będziesz sprawiał kłopotów. Może nie wiem wszystkiego ale sporo zacząłem się domyślać.
Oblicze czarnoskórego krasnoluda było nieporuszone.
- Nie wiem coś przeskrobał – szepnąłem – Nic mi do tego. Nie chciałbym jednak abyś nawiał przy pierwszej nadarzającej się okazji. Taki patrol to dla ciebie aż wymarzona okazja.
Czarnobrody spojrzał na mnie z ukosa.
- Ma pan racje sierżancie. Nic panu do tego.
Ruszył szybciej. Poruszaliśmy się bardzo powoli. Śnieg nie był głęboki lecz Berm zadecydował, że założenie rakiet na buty nie zaszkodzi. Wspaniały gnomi wynalazek. Zakładało się to na obuwie i chodzenie po śniegu już było łatwiejsze. Porozumiałem się z sierżantem Bermem. Ustaliliśmy, że do zmroku powinniśmy dotrzeć do szlaku prowadzącego w Dolinę Głębokich Dusz. Gral nadal upierał się, że zamieć spotka nas prędzej czy później. Trzy godziny później przestano się z niego śmiać gdy pierwsze płatki śniegu niesione silnym wiatrem spadły nam na kurty.
- I co, a nie mówiłem – rzekł Gral przekrzykując głośny i silny wiatr.
- Nie ma co, ma chłopak nosa – rzekł Amir i przepraszająco poklepał Grala po plecach.
- Musimy gdzieś się zatrzymać – darł się Fermar.
Nie było wyjścia. Dziś na pewno nie dotrzemy do szlaku. Musieliśmy gdzieś obozować. Spojrzałem za siebie. Twierdza niknąca za śnieżną kurtyną wydawała się jedynie odległa górą. Azrak była już daleko. Nie było sensu wracać gdyż ósma już dawno wyruszyła. Śnieżyca przybierała na sile. Brem odnalazł dobre miejsce na obóz pośród gęstych drzew. Rzeczywiście. Wiało tu słabo a śnieg prawie nie docierał. Jednakże nasza radość szybko zmalała gdy odkryliśmy ślady w miejscu naszego przyszłego miejsca postoju.
- Orki? – bardziej stwierdziłem niż spytałem.
- Spora banda. Około piętnastu.
- O k*rwa – wyrwało się Fermarowi.
- Po śladach wnioskuję, ze byli tu około dwóch, trzech godzin temu.
- Tak blisko Arak? – spytał Gral
- Zwiad. – skwitował jeden z krasnoludów Berma.
- Liczny zwiad. – rzekłem – Może to forpoczta?
- Nie. Jakby szła na nas armia wiedzielibyśmy.
- Dobra – zacząłem. – Szykować się. Gdzieś w okolicy jest liczna grupa wroga. Nie możemy dać się zaskoczyć.
Chłopaki założyli bełty na kusze. Bruin, Fermar i Grunderk, pyzaty krasnolud z oddziału Berma, poszli na szpicę.
- Co robimy? – spytał Bruin.
- Według planu. Obozujemy tu i czekamy aż śnieżyca ustąpi lub strali na sile na tyle, że będzie można ruszyć. Gral – zwróciłem się do runotwórcy. – Nie rozpalamy dziś ognia. Masz coś?
- Runa ciepła będą musiały wystarczyć.
- Dawaj co masz. Może i tak jesteśmy już zauważeni. Nie możemy jednak ryzykować.
Berm nakazał swoim ludziom być w pełnej gotowości.
- Sierżancie – Fermar przybiegł do nas. Cały zasypany był śniegiem.
Spojrzałem na niego z obawą.
- Chyba coś widziałem .Jakiś ruch około stu kroków stąd. Widoczność nie jest najlepsza, ale nie sądzę aby mi się zdawało.
Berm ruchem głowy nakazał dwóm swoim Svari’emu i Toningowi sprawdzić co i jak. Ruszyli bez słowa po cichu.
- Martwię się o ósmą. - rzekł wreszcie.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na sierżanta.
- Gaum nie jest żółtodziobem, ale w takiej zamieci może łatwo stracić orientację.
- Myślisz, że to co widział Fermar mogło być ósmym oddziałem?
Mam nadzieję, że to oni. Bo jak nie… - Berm zawiesił głos.
Czekaliśmy na Svari’egi i Tonina z nerwami na postronku. Staliśmy z napiętymi kuszami, gotowi do strzału na znak najmniejszego ruchu.
- Wracają – syknął Fermar.
Razem z Bermem wystawiliśmy nosy z bezpiecznego schronienia. Zmrużyłem oczy. Ktoś przypominający dwóch krasnoludów szedł w naszym kierunku. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie wlekli kogoś za sobą po śniegu.
Wyskoczyliśmy do nich cała gromadą.
- Co to k*rwa! – krzyknął Berm.
Tonin zbył go i nakazał wejść w drzewne zacisze. Gdy tam się znaleźliśmy dowlekli tajemniczego pasażera do nas. Najpierw nie rozpoznałem tego ulepku śniegu i krwi. Gdy jednak Gral podszedł do niego i odgarnął mu z twarzy nieciekawą maź.
- Bogowie… To Gaum! – krzyknął mocarny woj. Imieniem Torek.
- A gdzie reszta? – spytałem Svari’ego
- Znaleźliśmy tylko jego. Ślady, gęsto już zasypane, ale wskazywały na to, że pełzł w naszą stronę. Dość długo.
- Na szczęście zimno powstrzymywało krwawienie. Twarda sztuka z niego – Gral badał stan Gauma.
Popatrzyłem na pobladłe twarze towarzyszy. Jedynie Berm i Torek i Barel zachowywali jako taki spokój.
- Gral. Poskładaj sierżanta. My tymczasem pomyślimy co zrobić.
Zostawiliśmy z Bermem resztę i odeszliśmy kilka metrów.
- Nie wygląda to najlepiej – rzekłem. – Czy możemy zdecydować isę na powrót do Azrak?
Berm syknął przez zęby i splunął.
- Nic z tego. Rozkazy są jasne. Jeśli ósma zawiedzie my mamy przejąć jej zadanie.
- Nic takiego nie słyszałem. Ale wiem o co ci chodzi. Też bym tak zrobił na twoim miejscu. Jest tylko jedno ale.
Berm popatrzył na mnie pytająco.
- Morale chłopaków nie jest najlepsze. Ósma nie istnieje. Dopóki Gral nie podkuruje Gauma nie wiemy nawet, co się dokładnie stało.
- Racja. Jednak, jeśli teraz wrócimy to będziemy mieli kolejny dzień zwłoki. Wróg nie będzie czekał. Szarża chce mieć wiadomości o zamiarach wroga szybko.
- Sierżancie! – krzyknął Gral.
Podszedłem szybko do niego i leżącego Gauma.
- Budzi się.
Chłopaki otoczyli go półkołem.
- Odejdźcie – rzekł Gral- Odejdźcie k*rwa! – krzyknął – Dajcie mu oddychać.
Na dźwięk jego podniesionego tonu rozeszli się błyskawicznie.
Podszedłem wraz z Bermem do rannego.
- Bracie, jak się czujesz.
- Nie czuję nóg. Zimno.
Spojrzałem na Grala. Pokręcił smutno głową.
- Ktoś ciął go po plecach.
- Nie uciekałem! – Gaum wybuchł nagle i gdyby mógł zerwałby się i zadusił Grala.
Uspokoiłem go kładąc mu dłoń na torsie.
- Nikt nie wątpi. Mów, jeśli jesteś na siłach.
Gaum odetchnął kilka razy ciężko. Podałem mu bukłak z gorzałką. Wypił łyk i rzekł.
- Najpierw trafiliśmy na ślady dwóch orków. Podążaliśmy za nimi przez godzinę. Dziwiło nas, że zapuścili się tak blisko. Zdecydowałem, że musimy to sprawdzić. Gdy wyszliśmy na otwartą przestrzeń zaskoczyła nas zamieć. Traciliśmy cenny czas brnąc w śnieżycy. Zgubiliśmy trop. Ale Ne wiedzieliśmy, że oni już nas znaleźli. Nie dali się zwieść. – począł ciężko dyszeć.
- Spokojnie – rzekł Berm.
- Jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Ukryli się po śniegiem. Podczas takiej zamieci. Zimno jak skurwysyn. A oni czekali na nas pod zwałami śniegu. Wyskoczyli z każdej strony. Po prostu zaskoczyli nas jak mleczniaków . Saer i Slind padli pierwsi. Ja zanim poczułem ból w plecach zadałem śmierć dwóm zielonoskórym. Potem tylko ciemność. Wszyscy chłopcy zginęli. Szczęście, że nie dobili mnie. Pewno myśleli, że albom nie żyw, albo zamarznę i tak. Nie docenili jednak starego Gauma – zakaszlał – Gdy się ocknąłem nie mogłem zawierzyć moim stopom. Czołgałem się, więc w kierunku, jak sądziłem Azrak. Szczęście, że trafiłem na was.
Gdy skończył. Przymknął oczy.
- Odpoczywaj bracie – rzekł Berm.
Gdy zostawiliśmy rannego ten już spał. Berm westchnął głośno. Ja poprawiłem topór za paskiem i odciągnąłem Grala na stronę.
- Słuchaj. Nie znam się na tym, ale runotwórcy potrafią zaskakiwać. Czy możesz sprawdzić, czy Gaum mówi prawdę?
Gral zamyślił się na chwilę.
- Runa mają wielką moc, ale przygotowanie takiego zajmuje zwykle dużo czasu. W tych warunkach jest to jednak niewykonalne…
- Ja mogę pomóc sierżancie – Burkt podszedł do nas jakby słyszał całą rozmowę.
- Ty? Jak? – spytałem
Burkt popatrzył na Błękitny Krzyż. Ten zrozumiał i odszedł na przyzwoitą odległość.
- Słucham więc.
- Może mi sierżant nie uwierzyć, ale słyszę rzeczy, które inni uważają za nieistniejące. Czasem wiem coś co się jeszcze nie wydarzyło a za chwilę, godzinę, dzień lub rok – dzieją się naprawdę.
- Jesteś wiedzącym?
- Nie nazwał bym tak tego. Nie kontroluję większości tych… widzeń. Czasami tylko jak się wysilę.
Patrzyłem na tego krasnoluda jak na szaleńca. Święcie wierzył w to, co mówił. Ja jednak nie.
- Nie zbytkuj sobie…
- Sierżancie. Ja mówię prawdę. – zacisnął szczękę i zawahał się na chwilę.
- Wiedziałem co stało się z ósmą.
- Oszalałeś! – krzyknąłem na całe gardło. Wszystkie twarze skierowały się na nas. Uspokoiłem ich gestem dłoni.
- Iście zostali napadnięci. Ale nie była to przypadkowa zasadzka. Wiedzieli dokładnie o ósmej i o nas. Dlaczego zostawili ślady na naszej drodze a tymczasem prawdziwy atak nastąpił na główny cel naszej misji? Gaum został wybrany przypadkowo przez Barri’ego. Ale czy na pewno? – westchnął głęboko – Gaum zdradził. Jego chłopcy żyją. Nie wszyscy ale żyją. Rzeczeni Saer i Lind, którzy niby zginęli na wstępie. Byli w takiej samej zmowie.
- Bredzisz.
- Wiem ,że brzmi to jak bełkot szaleńca. Ale ja to wiem. Widziałem. Zwrócili się przeciwko swym braciom. Gaum oberwał najpewniej przypadkiem.
Patrzyłem na Burkta mierząc jego słowa. Rzeczywiście. W opowieści Gauma była pewna nuta nieścisłości. Na przykład skąd wróg wiedział w takiej zamieci gdzie skierują swe kroki bracia z ósmego oddziału. Po drugie orki nigdy nie zapuszczają się tak blisko. Tyle przynajmniej wiedziałem ze szkolenia. k*rwa, ten krasnolud mógł mówić prawdę. Nie wiem skąd wiedział, ale miało to sens.
- Dobrze. Powiedzmy, że ci wierze. Na razie jednak, gdy nie zdobędę namacalnych dowodów będę miał cię na oku. Wiesz, że wygląda mi to na spisek? I to z tobą w roli głównej.
Burkt popatrzył na mnie ze zrozumieniem i pokiwał głową. Czułbym się inaczej gdybym mógł mieć taki dar jak on i wiedział co wydarzy się za chwilę.
Było coraz zimniej. Zbliżał się wieczór. Wiatr zmógł się do tego stopnia, że nasze skromne schronienie przestało być skuteczne. Gral użył runów, aby ogrzać każdego. Kazałem mu skupić się na rannym. Miał się nim opiekować starannie i dokładnie. Wiedziałem, że zrobi co w jego mocy.
- Sierżancie – zagadnął mnie Barel podczas posiłku. Każdy miał nie tęgą minę. Przeżuwaliśmy głównie w ciszy.
- Hmm? – mruknąłem odgryzając kawał suchego mięsa.
- Nie możemy wlec za sobą bagażu aż do obozu wroga. Ktoś będzie musiał wrócić do twierdzy, zdać raport. My tymczasem…
Pokręciłem energicznie głową. Wiedziałem, że to, co teraz powiem wyda się wszystkim szaleństwem, ale w świetle słów Burkta nie miałem innego wyjścia.
- Nie. Ktoś zostanie tu z Gaumem. Reszta ruszy wykonać zadanie ósmej. Mam niesłabe przeczucia, że wróg wie o nas. Tak samo jak wiedział o chłopakach Gauma.
- Jak to? Zdrada… – wyszeptał Bruin
- Nie wiem. Jednak w opowieści Gauma coś się nie klei.
- Wybacz bracie – odezwał się Brem – Ale nie mogę iść za tylko twoimi przeczuciami. Albo masz dowody albo nie.
Wyłożyłem sprawę w oparciu o słowa Burkta, jednak dałem do zrozumienia, że to moja dedukcja.
- Ładnie – skwitował Merw.
- No, no – odrzekł Berm. – Ciekawa ta historia. Jednak powiem wam coś. Nie sądziłem, że grupa nowych prowincjonalnych krasnoludów wywęszy spisek po jednym dniu pobytu w Dar-Azrak.
- O czym mówisz?
Berm popatrzył na Toreka. Ten poszperał w swoim plecaku i wyjął małe zawiniątko. Gdy je rozpakował naszym oczom ukazała się królewska pieczęć.
- Od trzech miesięcy razem z Torekiem badamy doniesienia o spisku w Dar-Azrak. Gaum i kilku ludzi z jego oddziału było podejrzewanych. Jednak oni należeli jedynie do niskiej szarzy. Spisek sięga dużo wyżej.
Patrzyliśmy wszyscy na Berma i Toreka. Rozpoczęli swoją opowieść. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|