|
Autor |
Wiadomość |
Azrael
Główny Zły (Admin)
Dołączył: 27 Lip 2006
Posty: 1142 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Wysokich Niebios
|
Wysłany:
Czw 19:05, 27 Lip 2006 |
|
ROZDZIAŁ I
Otwarciu oczu towarzyszył eksplodujący ból, więc szybko je zamknął. Dopiero co odzyskał przytomność, postanowił więc chwilę odczekać i uspokoić się. Całe ciało miał poobijane, ale najbardziej dokuczliwy, palący ból odczuwał po lewej stronie klatki piersiowej. Przemógł się i otworzył oczy ponownie - tym razem nie zamknął ich, mimo ponownego, równie gwałtownego bólu. Rozglądnął się, nakazując wzrokowi przejść do spektrum podczerwieni. Znajdował się w niedużym, bo około 5 na 5 metrów, obskurnym pomieszczeniu przypominającym loch. Były tu jedne drewniane drzwi, żadnych okien i mnóstwo kurzu. On sam był przykuty do ściany za pomocą solidnych łańcuchów. Ktoś zabrał mu broń, zbroję, a nawet koszulę. Na ciele nie miał śladów walki, był jedynie poturbowany -jakby spadł ze schodów albo był ciągnięty na dużą odległość...
Czerwone, rozległe oparzenia na klatce piersiowej było jedyną poważnie wyglądającą raną.
- Co ja tu robię?! - burknął.
Skupił się i starał się przypomnieć sobie, jak tu się znalazł. Nie pamiętał, by uciekał przed strażą albo by rozpętał jakąś burdę w karczmie... Co się w takim razie stało?
-Zaraz...moje ostatnie zlecenie...ten kapłan...
Pamiętał, że kowal dał mu ofertę - 10 000 w złocie za elfiego kapłana. Był dla kowala groźny i psuł mu interes - co tydzień w kuźni spore zakupy robili młodzi szlachcice, którzy czerpali rozrywkę z zabijania "odmieńców"-elfów, krasnoludów i niziołków, których pełno było w Andagon. Kowal brał od nich parę tysięcy za broń, która zużywała się po jakimś czasie. Kapłan tymczasem głosił idee powszechnej równości, które mogły zaszkodzić jego interesom, jeśli zostałyby zaaprobowane przez społeczeństwo. Łup wydawał się łatwy - słaby elf za 10 000! Od razu przyjął ofertę, wziął zaliczkę i zaczaił się na kapłana tego samego dnia, wieczorem. Pamiętał, że postanowił się zabawić - nie używać ani mocy umysłu, ani zdolności wynikających ze swego dziedzictwa. Tylko miecz. Zeskoczył na kapłana z budynku, zabezpieczony wcześniejszym użyciem lewitacji, miękko wylądował i od razu wyprowadził proste cięcie. Miało trafić prosto w tętnicę szyjną, było idealnie wymierzone. Zdziwiony poczuł jak kapłan paruje cios swoim mieczem. Nie był zaskoczony! Wręcz czekał na uderzenie! Coś nie pasowało.... Nie miał czasu się zastanawiać - z ciemnych uliczek wyszło pięciu innych kapłanów i wspólnie uderzyli go czerwonym promieniem, łączonym czarem o wielkiej mocy. Potem pamiętał tylko ból i ciemność... Wściekły na siebie, że nie wyczuł zasadzki i zachował się jak amator zbeształ się w duchu. Nie czekał długo - po jakichś piętnastu minutach drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Do celi wszedł elf - jego niedoszła ofiara.
-Witaj, Tassadarze.
-Zabijesz mnie od razu?
Elf uśmiechnął się i spojrzał mu w oczy.
-Nie... Wcześniej możesz zadać mi pytanie, które tak cię dręczy.
Półdemon podniósł głowę.
-Przecież to oczywiste... Kowal mnie zdradził.
-Nieprawda.
Elf triumfalnie otworzył drzwi szerzej. Do środka weszła młodziutka, śliczna kobieta. Miała długie do pasa, brązowe kręcone włosy, wielkie zielone oczy i idealną wręcz figurę.
-Wybacz... - szepnęła, nie patrząc zabójcy w oczy.
-Ty?!
Była to Evelynn, kelnerka w karczmie "Pod Elfim Łukiem". Znali się od paru miesięcy i Tassadar wiedział, że podkochiwała się w nim. Zgaił siebie za swoją głupotę. Widziała zlecenie od kowala, gdy podawała mu kolację. Była tak niepozorną osobą, że nie pomyślałby, iż mogłaby go zdradzić. Zwłaszcza, że go kochała...
-Nie mogłam pozwolić, żebyś go zabił... On jest dobry, Tassadarze...
-On jest też drogi. To mój sposób na życie, a ponadto droga do wyższego celu, idei mającej większą wartość, niż życie paru ludzkich pomiotów. Zdradziłaś mnie...
Z pięknych oczu Evelynn popłynęły łzy. Dziewczyna wybiegła z celi. Tymczasem elf podniósł różdżkę.
-Cóż...Jesteś zbyt niebezpieczny, obawiam się więc, że nie ma innego wyjścia. Jest mi naprawdę przykro i zapewniam cię, że nie robię tego z zemsty. Masz jakieś ostatnie życzenie?
Tassadar był wściekły. Nie zginie. Nie teraz i nie w taki upokarzający sposób. Był coraz bliżej celu swej egzystencji, ten marny śmiertelnik nie przeszkodzi mu... Jego oczy zapłonęły ogniem.
-Więc?Czy mam po prostu od razu cię zabić?
-Mam. Idź do diabła.
Tassadar skupił się i falą energii telekinetycznej rozwalił kajdany w drobny pył. Odłamki metalu rozsypały się po całej celi. Przerażony kapłan zaczął inkatować zaklęcie.Tassadar uderzył go w podbródek po czym chwycił go za nadgarstek. Pod naporem elf wypuścił różdżkę. Półdemon założył mu dźwignię na głowę i skręcił mu kark. Podniósł ciało martwego elfa i wybił nim drzwi. Za nimi stało pięciu znajomych kapłanów z wyciągniętymi sękatymi różdżkami. Niewiele się zastanawiając zabójca wyciągnął miecz elfa.
-Nie uciekniesz, Tassadarze. Możesz zabić jednego lub dwóch z nas, ale pozostali zdążą rzucić zaklęcia.
-Oh, nie mam zamiatu was zabijać... - uśmiechnął się zabójca.
Kapłani rozluźnili się. Nadal trzymali jednak przed sobą śmiercionośne różdżki.
-Chcesz pertraktować?
-Tego też nie powiedziałem - Tassadar nadal tajemniczo się uśmiechał. Ogień w jego oczach jeszcze nie zgasł.
-Więc co masz zamiar zrobić?
-Ja was tu pogrzebię!
Zabójca z rykiem wyzwolił z siebie falę niszczycielskiej energii. Różdżki kapłanów pękły, zaklęta w nich energia odrzuciła ich do tyłu. Kamienne ściany świątyni, w której się znajdowali, zaczęły się trząść i rozpadać. Z sufitu sypały się kawałki tynku. Tassadar znał ten budynek - wspierał się na sześciu kolumnach. Uderzył telekinezą w dwie najbliżej wejścia. Zapadły się razem z sufitem, ściany posypały się. Usłyszał krzyki mieszczan, którzy byli najwidoczniej zgromadzeni w świątyni.
Jeden z kapłanów przerażony upadł do kolan zabójcy.
-Przestań! Zabijesz nas wszystkich! Zabijesz też wielu ludzi! W świątyni trwają teraz modły!
Tassadar tylko się uśmiechnął, patrząc kapłanowi prosto w oczy.
-Pozdrówcie mojego ojca, gdy już będziecie w piekle.
***
Evelynn długo płakała. Kochała Tassadara całym sercem, mimo jego bezduszności i okrucieństwa. Nie mogła jednak zaakceptować śmierci tego dobrego elfa. Liczyła w duchu na litość kapłanów... Nie mogła sobie teraz wybaczyć śmierci ukochanego. Nagle zatrzęsła się ziemia. Dziewczyna rzuciła się do okna. Oto waliła się świątynia!
-Tassadar-jęknęła.
To na pewno on! Jak on to zrobił? Jej serce nagle ścisnęła lodowata ręka. Nieważne, teraz na pewno już po nim, nikt nie mógł przeżyć czegoś podobnego... Zbiegła szybko na doł. Po paru minutach drzwi otworzyły się z hukiem. Wszyscy obejrzeli się w tamtą stronę. Widok był straszny.W drzwiach stał wysoki, umięśniony mężczyzna, okrutnie pokiereszowany i cały w pyle. Długie do pasa włosy były pozlepiane krwią. Jego oczy płonęły dzikim ogniem.
-Ty! - warknął półdemon i ruszył w stronę Evelynn.
-Nie! Błagam, Tassadarze, nie! Kocham cię! - łkała dziewczyna.
- Zdradziłaś mnie!
Jednym spojrzeniem zmusił ją do uklęknięcie. Evelynn spojrzała na niego. Oczy miała pełne łez. Jej żal był szczery, tak jak miłość...
Tassadar złapał ją delikatnie za podbródek i zbliżył swoją twarz do jej twarzy.
-Mimo miłości zdradziłaś mnie...
-Nie! Nie wiedziałam...
-Oszukałaś...
-Wysłuchaj mnie!
-Zapłacisz jak wszyscy, którzy mnie zdradzają...
-Nie!!!Błagam, Tassadarze...
Półdemon spojrzał jej głęboko w oczy. Głos Evelynn zniżył się do szeptu, aż umilkł całkowicie. Oczy zabójcy nadal lśniły czerwienią. Dziewczyna padła na ziemię. Patrzyła gdzieś w dal, jej piękne oczy były puste, bez wyrazu. Z ust wyciekła stróżka śliny.
-Za zdradę czeka cię los gorszy od śmierci...
Tassdar odrócił się i wyszedł z karczmy, w której od paru minut panowała nieskazitelna cisza. Zabójca nie miał pracy bez zbroi i miecza. One były ważniejsze niż pozbawiona władzy umysłowej dziewczyna nawet, jesli go kiedyś kochała...Poza tym zniszczeniem świątyni zwrócił na siebie uwagę lokalnych władz, więc musiał się spieszyć... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Kwiatek
Szalony Punk Rockowiec
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 495 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: ODPOWIEDŹ TO... 42
|
Wysłany:
Czw 22:16, 30 Lis 2006 |
|
Coś mi się zdaje, że ona go jednak nie kochała. Tego typu problemy nie
załatwia się w ten sposób. Mogła z nim porozmawiać, albo go trochę
poszantazować, ale nie zdradzać. Nie mniej opowiadanko bardzo mi się
podoba, tylko jak to mówią "mało", chyba, że ma tylko jeden
rozdział... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Azrael
Główny Zły (Admin)
Dołączył: 27 Lip 2006
Posty: 1142 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Wysokich Niebios
|
Wysłany:
Pią 15:41, 01 Gru 2006 |
|
Będzie więcej. Jak Azrael znajdzie czas. Aczkolwiek Azrael jest człowiekiem zabieganym, więc na opowiadania ma mało czasu. Dodatkowo Azrael ma obowiązki w szkole i względem swojej sekty. Naciskają na niego od 2 tygodni, żeby im sesję poprowadził, więc musi |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Kwiatek
Szalony Punk Rockowiec
Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 495 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: ODPOWIEDŹ TO... 42
|
Wysłany:
Sob 14:43, 02 Gru 2006 |
|
Czemu Azrael mówi o sobie w trzeciej osobie?
To taki offtop retoryczny... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Asfodell Sztywny Kark
Władca Krainy
Dołączył: 13 Mar 2006
Posty: 467 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Nie 17:51, 03 Gru 2006 |
|
haha, Tassadarze...
Nie żebym zarzucał ściągnięcie tego imienia ze Starcrafta |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Azrael
Główny Zły (Admin)
Dołączył: 27 Lip 2006
Posty: 1142 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Wysokich Niebios
|
Wysłany:
Pią 17:25, 19 Sty 2007 |
|
Rozdział II
W karczmie chyba o nim zapomnieli. Teraz będą dyskutować. Ci głupcy ani przez sekundę nie pomyślą, że może wrócić. Sądzą, że jest daleko stąd...
Tassadar przetarł łzawiące od pyłu oczy. Nareszcie dostrzegł magiczną aurę miecza. Szybko podniósł go, wcześniej nakładając zbroję.
Reszta przedmiotów była w magicznej torbie. Tak, jak przypuszczał, pierścienie i amulety też wepchnęli do torby po tym, jak go ogłuszyli i zostawili, by zająć się tym później.
Tassadar usłyszał z daleka okrzyki strażników. Szli w zwartym szeregu, na szczęście jedna z zupełnie innej strony, niż była karczma. Ich prymitywne oczy nie mogły przebić się przez pył i ciemność. Tassadar cicho niczym dziko kot wrócił pod karczmę.
- Tak, jak przypuszczałem - mruknął zadowolony, słysząc głośną dyskusję - Ludzie to idioci...
Obszedł karczmę wokół i za pomocą narzędzi zamknął wszystkie okiennice i tylne drzwi. Nie uciekną... Na piętrze o tej porze nikt nie siedzi, do tego tamtych okien nie da się otworzyć - karczmarz zamknął je na stałe, by chronić się przed włamywaczami.
Tassadar otworzył frontowe drzwi. W karczmie w jednej chwili zapadła idealna cisza.
- Co my tutaj mamy - warknął Tassadar - Grupkę małych śmiertelników, która mogłaby na mnie naskarżyć.
Oczy Tassadara powędrowały po twarzach zgromadzonych ludzi. Nikt nie wytrzymał spojrzenia.
Nagle usłyszał jęk. Kowal próbował ukryć się z tyłu i teraz z trudem tłumił ciężki ze zdenerwowania oddech.
- Ty wieprzu... - wycedził przez zęby Tassadar - Ty wieprzu... Jego ręka powędrowała do przewieszonej niedbale przez ramię torby. Wyciągnął sztylet.
- Nie! - wrzasnął kowal Dungo Inbrat.
***
- Już! - uśmiechnął się Durgo, ocierając pot. - Koń waszmości podkuty!
- Dobrze - rzekł szlachcic. - Tu masz sztukę srebra. Nie przepij jej od razu.
Szlachcic wskoczył na rumaka i odjechał, pobrzękując ostrogami.
- Żeby cię licho, wyzyskiwaczu - warknął Durgo i westchnął zrezygnowany.
Inni nazywali go "szlachtolubem", gdyż trzymał ze szlachcicami. Sprzedawał im nawet broń, ale o tym wiedzieli nieliczni. Durgo nie miał jednak wyboru. Jeśli nie sprzedałby broni, nie miałby na czynsz. Do tego szlachcice grozili spaleniem jego domu, jeśli nie zapewniłby im oręża.
Miał też inny, znacznie wyższy cel...
Wszedł do domu i od razu wstawił przygotowaną wcześniej zupę na rozgrzany piec. Gdy była gotowa, wziął miskę do ręki i wszedł do ukrytego, ciemnego pokoju.
- To ty, tatku? - zapytał cieniutki głosik.
- Tak, ja... - Durgo zapalił świeczkę. Słabe światło rozjaśniło pokoik.
- Przyniosłem zupę. - Durgo usiadł przy łóżku i zaczął karmić syna.
Gdy skończył, zdjął kołdrę, by ją zmienić na świeżą. Syn Durga, mały Niki, nie miał rąk ani nóg...
- Tatku, kiedy wykujesz mi rączki i nóżki? - zapytał Niki.
Durga aż serce ścisnęło. Codziennie o to pytał...
- Niedługo, syneczki, pracuję nad tym...
Chciał kupić komponenty na czary dla kapłana, który mógłby pomóc zwrócić kończyny jego synowi, ale to kosztowało niebotyczną sumę 20 000.
Wtedy to się stało. W zamian za usunięcie kapłana - elfa szlachcice dali mu 30 000 i 10 000 w zaliczce!
Wynajął najlepszego zabójcę. On nie rzucał się w oczy, szlachice na przesłuchaniach z czarem prawdy nie zostaliby wykryci. Wszystko szło doskonale...
Kiedy Niki znów zapytał, kowal rzekł:
- Daj mi dwa dni synku, obiecuję, że za dwa dni będziesz chodził.
I mocno przytulił chłopca....
***
Sztylet przeleciał przez karczmę ze świstem i utkwił idealnie w gardle kowala. Durgo upadł, charcząc i wypluwając krew...
W karczmie zrobiło się jeszcze ciszej.
Nagle przed tłum wyszedł Ramiz, żebrak. Nie miał nic poza starymi szmatami, w które się ubierał. Żył w karczmie dzięki dobrej woli jej właściciela, z którym się przyjaźnił. Nikt nie wiedział nic o nim ani o jego przeszłości...
- Odsuń się - rzekł Ramiz. Jego głos był zachrypnięty. Żebrak wyciągnął lewą ręką brzytwę, a prawą wystawił w kierunku Tassadara. Była zakończona zardzewiałym hakiem.
- My nic ci nie zrobiliśmy. Odejdź w spokoju. Nikt o niczym się nie dowie.
- Akurat - warknął Tassadar. Jego oczy zabłyszczały, gdy magicznie wytłumił dźwięki w pomieszczeniu. Na dzisiaj koniec z mocą, pomyślał. Może się przydać znacznie bardziej w czasie ucieczki.
Żebrak rzucił się na niego, przybierając żołnierską pozę bitewną. Atakował szybko i celnie. Ale nie skutecznie. Tassadar spokojnie sparował jego ciosy. Podniósł miecz...
***
- Dziękuję, niech ci Pelor wynagrodzi - rzekł Ramiz, gdy ktoś wrzucił mu monetę do sakiewki. Był zmęczony... Wieczorem znów powspomina z karczmarzem Izkregiem wojenne czasy.
Dawniej obaj służyli w armii lorda Nabusha. Obiecywano im sławę, bogactwo i zwycięstwo. Jednak skończyło się na marnych miedziakach i kalectwie... Izkregowi się udało, dorobił się na łupach, ale on spędził większość czasu w szpitalu polowym. Potem przestano się nim przejmować. Odwagą osobistą uratował cały batalion, rzucając się na bandę orków, które w nocy ich podeszły. A teraz...?
- Eh, ciężki los - westchnął - Niech ci Pelor nagrodzi, dziękuję...
***
Miecz Tassadara opadł na skroń żebraka. Krew trysnęła na sufit, a ciało Ramiza upadło bezwładnie na podłogę.
- Ty szczylu - warknął karczmarz, wyciągając miecz. - Na niego synkowie! Hej, Gath, Ovrus, wy też chodźcie!
Synowie karczmarza, dwaj rośli młodzieńcy, wyszli zza lady z tasakami do mięsa. Gath i Ovrus, dwaj stali bywalcy karczmy wstali. Gath, wąsaty, łysawy i tęgi nożownik, powoli obszedł Tassadara. Ovrus, ogorzały i chudy woźnica wyjął kord.
- Zatańczmy, skoro tak bardzo chcecie - zarechotał Tassadar- Ostatni, przedśmiertny walc. Żegnajcie, śmiertelnicy.
***
- Wykładaj karty! - krzyknął karczmarz.
- Już!
- Już!
- Już...
- Tassadar wygrał! Znowu! - westchnął Ovrus.
Tassadar zgarnął monety. Trzeci raz z rzędu miał lepsze karty. Szczęście dziś mu sprzyjało.
- Hej! Ty, czerwonooki.
Tassadar odwrócił się. Przy sąsiednim stoliku siedział szlachcic w asyście dwóch wielkich obrońców.
- Do ciebie mówię, mutancie.
Tassadar odłożył monety i chciał wstać, gdy poczuł ciężką dłoń karczmarza na ramieniu.
- Spokojnie. Synkowie, obsłużcie panicza.
Dwaj ogromni synowie karczmarza zbliżyli się do stolika młodzika. W ciągu kilku sekund, wśród przekleństw, złorzeczeń, gróźb i śmiechu szlachcic i jego ochroniarze wylecieli na zewnątrz. Twarzami w rynsztok.
- Dziękuję - uśmiechnął się Tassadar.
- Nie ma sprawy - rzekła karczmarz - My za towarzyszami zawsze stajemy murem! Na dobre i złe!
***
Kilkanaście szybkich, rozmytych cięć pozbawiło życia karczmarza, jego synów oraz Gatha i Ovrusa. Doświadczeni karczemni zawadiacy nie mieli mimo wszystko najmniejszych szans z zabójcą. Ich ciała padły jedno koło drugiego.
W małej karczmie zostały już tylko dwie osoby. Henil Rattorlin, który przychodził tu co dzień z żoną.
- Odejdź - rzekł blednąc człowiek, wyciągając nóż.
- Nie mogę - szepnął Tassadar. - Musimy się niestety pożegnać...
***
Henil miarowo uderzał młotkiem w nogę stołu. Po dwóch godzinach w końcu kończył robiony na zamówienie stół...
- Nareszcie! - sapnął, ocierając twarz.
- Tato! Tato! A on zabrał mi rycerza! - do pracowni cieśli wpadł kilkuletni chłopczyk z rudymi włosami. Cały był w błocie.
- Kebro! Gdzieś się tak ubrudził?
- Tatko! Onnis ma rycerza!
- Spokojnie, zaraz mu go odbierzemy. Onnis!
Do środka wbiegł chłopiec w wieku 10 lat.
- Mój się połamał, a on i tak się nim nie bawi...
Henil westchnął.
- Zrobię jeszcze dwa, ale po obiedzie...
- Hurra!!
Henil wziął małego Kebro na barana i wszedł do mieszkania przyległego do swej pracowni. Jego żona krzątała się przy piecu.
- O, witaj! Zaraz podam pieczeń.
- Pachnie wyśmienicie - uśmiechnął się Henil. Allya pocałowała go w usta i podała talerz.
- Skończyłeś stół?
- Tak, niedługo go sprzedam. Może nawet za 2 sztuki złota, to pierwszorzędne drewno. No i chyba jest ładny.
- Wszystko, co robi tatko jest ładne - ryknął Kebro.
- Cicho, smyku! Rycerza zrobię potem.
- Taaak!
- Teraz idźcie do cioci Warity, my z mamusią idziemy do karczmy.
- Musimy oddać część długu - westchnęła Allya.
- Musimy, ale jest już dobrze. Za rok spłacimy wszystko, a złota mamy jak na razie wystarczająco. Nie martw się, wszystko będzie dobrze...
***
Tassadar wymierzył dwa chirurgicznie precyzyjne pchnięcia. Cieśla i jego żona osunęli się na podłogę. Zginęli bardzo szybko.
Tassadar rozejrzał się po karczmie. To już wszyscy. Przy kominku leżała Evelynn, chrapiąc. Miała brudną od moczu sukienkę.
Tassadar uśmiechnął się krzywo. Niech cierpi, nie będzie jej zabijał. Teraz trzeba szybko uciekać z karczmy... Strażnicy niedługo będą przeszukiwać miasto. Wróci tu za tydzień, jak sprawa ucichnie.
Najpewniej uznają to za gniew starych bogów, którzy ukarali kult nowego bożka miłosierdzia. I bardzo dobrze. Zbyt dużo miłości odebrałoby mu pracę.
Cicho wyszedł z karczmy i zniknął w ciemnościach... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Azrael dnia Wto 12:49, 27 Mar 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Azrael
Główny Zły (Admin)
Dołączył: 27 Lip 2006
Posty: 1142 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Wysokich Niebios
|
Wysłany:
Sob 17:30, 27 Sty 2007 |
|
Rozdział III
- Szykiem, cholera, nie rozpraszać się! - wrzeszczał Infinito Mannerswot, dowódca straży.
- Uwaga, do szeregu! Raaaaz! Salwa! - ryknął Infinito na łuczników.
Trzydziestu doborowych łuczników podniosło swą broń. Równocześnie wystrzelili w kierunku uciekającej po dachach postaci. Cięciwy zadrżały, a czerwono opierzone strzały wyśpiewując świszczącą pieśń śmierci leciały prosto do celu.
- Co jest?!
Postać wykonała gwałtowny ruch płaszczem i zbiła pociski. Następnie wykonała zgrabny półobrót omijając komin i popędziła dalej.
- Pieprzony cyrkowiec - splunął Infinito. Był wojskowym przeszło dwadzieścia lat, a nigdy nie widział, by ktoś podobnie się ruszał i dokonywał takich rzeczy.
- Odziaaaaaaaaał marsz! Piechota, ustawić się na murach! Wyciągnąć włócznie, nie pozwólcie temu psu uciec!
Do murów był jednak jeszcze spory kawałek. Ten dziwak jest podejrzewany o zniszczenie świątyni i wycięcie w pień całej karczmy. Dlaczego po prostu nie zrobi w takim razie wyłomu w murze? Może kończą mu się sztuczki?
- Naładować kusze! Szybciej, psie syny!
Drugi oddział uderzeniowy podniósł załadowane ciężkie kusze pierwszorzędnej roboty. Burmistrz Otto finansował oddziały miejskie nie tylko z podatków, ale i z własnej kieszeni. Nauczycieli sprowadzał z najlepszych akademii wojskowych w Krainach. To czyniło ich niezawodnymi i niesamowicie skutecznymi.
- Uwaga, skacze! Salwa raaaaaz!
Dwadzieścia idealnie wykonanych bełtów zasyczało pędząc w kierunku tajemniczej postaci. Ta nagle wyciągnęła lewą rękę w ich kierunku, jej oczy zajaśniały czerwonym blaskiem. W powietrzu uniósł się duszący, ostry zapach. Bełty skręciły w górę pod ostrym kątem tuż przed celem i szerokim łukiem wróciły w kierunku właścicieli.
- Na boki! Na boki, bezużyteczne szmaty! - ryknął Infinito i podniósł tarczę. Poczuł dwa silne uderzenia, a chwilę potem bełt przebił jego tarczę i wbił się w naramiennik.
- Uwagaaa!
Postać runęła ponad włóczniami na żołnierzy stojących na murach. Zza pleców wydobyła miecz. Dwójka stojących najbliżej padła od rozmytych cięć piekielnie dobrze wyostrzonej klingi, zanim zdążyła sięgnąć do pochew.
Reszta strażników zawahała się na moment. Postać nie miała dzisiaj ochoty na rzeź. Wskoczyła na blanki i runęła w dół.
- Słodki Pelorze! Toż to ponad dziesięć metrów - sapnął Infinito.
- Ucieka! Sir, on biegnie w kierunku lasu!
- Zostawcie go... - westchnął Infinito, patrząc na leżących kuszników. Jedynie dwóch wyszło bez szwanku, a połowa już nigdy nie wstanie.
Dwójka na murach także. Do tego sześciu, którzy próbowali zatrzymać wychodzącego z karczmy mężczyznę, dzierżącego ociekający krwią miecz i dwaj miastowi magowie służący w straży, którzy próbowali go gonić w powietrzu i nie chcąc uszkodzić domów kulami ognia zanadto się zbliżyli.
Popatrzył także na bełt, który nie tylko przebił wzmocnioną, robioną na zamówienie tarcze, ale także naramiennik...
- Nie jestem aż takim głupcem, by ścigać samego diabła... |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
gwahir
Chłop
Dołączył: 16 Wrz 2008
Posty: 25 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 17:24, 17 Paź 2008 |
|
piękne opowiadanie. świetny pomysł. a czy będzie kontynuacja? Mam nadzieję że tak |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Azrael
Główny Zły (Admin)
Dołączył: 27 Lip 2006
Posty: 1142 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Wysokich Niebios
|
Wysłany:
Pią 21:06, 24 Paź 2008 |
|
Rozdział IV
Tassadar z trudem przywołał resztki swoich mentalnych energii, by zmniejszyć nieco wagę ciała i nie stać się mokrą plamą na twardym gruncie. Mimo wysiłków potknął się i rozpłaszczył na ziemi.
- ..rrrrwa mać - jęknął przez zęby, gdy niefortunnie upadł na stopę, nadwyrężając sobie kostkę i tracąc równowagę. Limit wszelkich kaskaderskich popisów, fajerwerków, latających budynków i tak dalej na dzisiaj wyczerpany. Zabójca zaciskając szczękę pokuśtykał pośpiesznie w stronę lasu modląc się, żeby strażnicy w ciemności nie zauważyli jego nierównego kroku i żeby ich strach okazał się silniejszy od logicznego myślenia. Ilu w końcu popisów mocy można dokonać jednego dnia? Cóż, w czasie pościgu i tak zdrowo przegiął.
Pierwszy raz gorąco zrobiło się, gdy zaatakowali go magowie. Na szczęście swoje najbardziej destrukcyjne zaklęcia musieli oszczędzić w obawie przed zniszczeniem miasta. Za to odpieranie ich mentalnych sztuczek niemal nie zużyło jego mocy do cna. Traf chciał przy drugiej próbie tych zapasów z wolą jeden z nich musiał się zbliżyć. Nie miał biedak zielonego pojęcia o tym, jak szybko miecz może pojawić się w dłoni i wykonać cięcie z wyskoku z jednoczesną fintą. Złota zasada maga - stój z tyłu - nie działa z powodu słabości tej kasty samej w sobie. Człowiek to człowiek, to, że zdecydował się na czarownie nie czyni go wątlejszym. Ba, może nie ćwiczył tak jak wojownik, ale odkąd mięśnie zasądzają o wytrzymałości na cios dobrego ostrza? Słabością magów jest ich niedoświadczenie w walce szermierczej, nie umieją unikać ciosów, kalkulować, przewidywać, myśleć jak wojownik. Nie wiedzą, jak przyjąć cios, by zostać jedynie zranionym, a nie martwym. Nie wiedzą też, co to zimna krew, gdy zobaczą fontannę krwi. Dobrym na to przykładem był drugi mag - z bojowym wrzaskiem i płonącymi magią dłońmi zaszarżował na Tassadara, trupio blady berseker w pomarańczowej kiecce... Oczywiście, ten heroizm został nagrodzony hucznymi brawami tysiąca diabelskich pomiotów czekających w Otchłani z wygodnym kociołkiem wrzącej lawy oraz uprzejmą aprobatą (a nieraz i zazdrością) cierpiących tam szaleńców, wariatów i umysłowo chorych. Wyrazem podziwu Tassadara było półtorametrowe ostrze, które zagłębiło się prawie do połowy w żołądku maga, który został następnie szybkim ruchem wypatroszony. Malowniczy deszcz flaków i magowego, na wpół strawionego obiadu oblał strażników na dole.
Drugą niezbyt miłą sytuacją był ostrzał łuczników i kuszników. Cała energia z naszyjnika, pierścieni i karawaszy została zużyta, by odeprzeć atak i odpowiednio ostrzec ludzkie śmiecie przed kolejną tak bezczelną próbą powstrzymania wściekłego półdemona.
O, ironio... Po przeżyciu ataku kapłanów, zrównaniu z ziemią świątyni, wycięciu w pień ludzi z karczmy i efektownej ucieczce największym wyzwaniem okazał się skok z wcale nie aż tak wysokiego muru, który to skok zakończył się skręceniem kostki. Zabójca czuł się niezwykle upokorzony, kuśtykając przez knieję i potykając się o wystające korzenie. Na szczęście ludzie zrezygnowali z pościgu - nie słyszał dobrze znajomego ujadania psów, łomotu kopyt i parskania rozpędzonych koni i pokrzykiwania ludzi.
Z westchnieniem usiadł po jakimś drzewem. Nie miał pojęcia, gdzie jest. W oddali słyszał wycie wilków. Nie bał się, zwierzęta są dużo mądrzejsze od ludzi. Mają instynkt, dobrowolnie nie podejdą do Zrodzonego z Demonów.
Tassadar z jękiem zdjął zbroję i ubranie. Przemył rany resztkami wody, które miał w bukłaku i wtarł w nie zioła znalezione na polanie. Eliksiry porozbijały się w czasie całego zajścia.
Zabójca nie miał siły na rozpalenie ognia... Przykrył się swoim kocem i zasnął...
***
Plugawiec. Pomiot diabelski. Zbrukany. Nieczysty. Potwór, bestia, mroczny czart.... Półdemon. Syn Befemota, pana Piekła Wrzącej Lawy, Lorda Płomieni...
***
Obudził się gwałtownie. Nienawidził snu, do tej pory nie znalazł recepty na nękające go koszmary. Powoli rozmasował obolałe jeszcze członki. Zioła oczyściły rany, ale nie zniweczyły jego rozległych obrażeń i okropnego, piekącego bólu. Żeby tego było mało, dowaliło się na niego Wyczerpanie, na oko jakiegoś ósmego stopnia... Potężny, niemiłosierny, łupiący ból przywodzący na myśl łomoczącego z lubością w zwoje mózgowe orkowego bębniarza uderzył go w skronie. Wyczerpanie, czyli dyskomfort związany z używaniem mocy. Czasem lekki, parominutowy ból po krótkiej akcji, do którego zdążył się przyzwyczaić. Obecnie - rozpędzona krasnoludzka lokomotywa parowa, której szalony maszynista postanowił przewieźć po jego mózgu czterdzieści ton węgla z prędkością sześćdziesięciu mil na godzinę...
- Ała - zdołał tylko wyjęczeć. Próba podniesienia się nie miała sensu. Ciało było bardzo osłabione, a Wyczerpanie wzmocni się przy jakiejkolwiek próbie ruszenia się z miejsca.
Tassadar poddał się i zamknął oczy. Jakże on nienawidził snu...
***
Odmieniec. Mutant. Demoniczny Bękart. Synek... Syneczek... Słonko...
***
Warknął, gdy jakiś komar okazał się podobnym ignorantem, co ludzie z miasta i postanowił rozsiąść się na jego ramieniu. Zgniótł owada i powoli otworzył oczy. Zwariowany krasnolud nieco zwolnił i rozładował część ładunku, nadal jednak z dzikim śmiechem pędził swoją maszyną przez jego obolałą głowę.
Przez następne dwa dni, spożywając tylko suchary i wodę z leśnego strumienia, Tassadar mocował się ze swoim ciałem i umysłem. Trzeciego dnia mógł już chodzić bez podpierania się mieczem. Czwartego potrafił nawet biec, piąty dzień przypomniał jego nogom jak się skakało. Zaciskając zęby i zmuszając ciało do heroicznego wysiłku, zabójca odzyskiwał formę. Po tygodniu upolował sarnę i zjadł w końcu mięsną strawę. Po dziesięciu dniach przebywania w lesie Tassadar w końcu z satysfakcją wykoleił pojazd szalonego maszynisty. Czas ruszać... |
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Azrael dnia Nie 18:36, 26 Paź 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|
|
|